Franciszek Szurek mieszka w wielopokoleniowym domu. Pod jednym dachem żyje z córką, jej mężem oraz już dorosłymi wnukami. Wszystko, co osiągnął, zawdzięcza pracy własnych rąk. 30 lat przepracował jako kierowca karetki. Ma zaledwie 800 złotych emerytury, a i tak pomaga córce i jej dzieciom - czytamy w "Fakcie".
Tego niezwykłego dnia wszyscy zastanawiali się na rozplanowaniem wydatków, tak aby starczyło do pierwszego, kiedy nagle w progu stanęła wysłanniczka amerykańskich prawników. Ze śmiertelną powagą oświadczyła, że wkrótce ich los się odmieni. Wyjaśniła, że są spadkobiercami dwóch bogatych Amerykanek polskiego pochodzenia.
"Najpierw myślałem, że to jakaś bujda. Ale ona pokazała papiery. Dowiedziałem się, że za oceanem mam ciotki" - mówi Franciszek Szurek. "O rodzinie w Ameryce słyszeliśmy tylko z opowieści" - dodaje.
Te ciotki to Cecylia i Jessica Gutowskie, które od urodzenia mieszkają w Nowym Jorku. Ich przodkowie wyemigrowali za wielką wodę jeszcze przed wojną. Starsze kobiety nigdy nie założyły rodzin. Przez całe życie ciężko pracowały. Zgromadziły pokaźny majątek i mają nieruchomości w Nowym Jorku. Kiedy zdały sobie sprawę, że powoli muszą żegnać się z tym światem, postanowiły komuś zapisać swe miliony - pisze "Fakt".
Przez renomowaną kancelarię adwokacką postanowiły szukać po świecie spadkobierców. Prawnicy wynajęli specjalistkę, Aleksandrę Kacprzak, by odszukała ich rodzinę. Ta zaczęła poszukiwania na Podkarpaciu i w Małopolsce. Po wielu tygodniach żmudnej pracy trafiła na ślad.
Okazało się, że los uśmiechnął się do pana Franciszka. To on jest jednym z ostatnich żyjących kuzynów ciotek z Ameryki. Przez kilka dni rodzina nie mogła uwierzyć w to, co się wydarzyło.
"Dotychczas tylko w żartach powtarzaliśmy, że przydałaby się jakaś ciocia w Ameryce. Tak naprawdę nikt nam nigdy nie pomagał i musieliśmy liczyć tylko na siebie" - mówi "Faktowi" Wiesława Ignaś, córka pana Franciszka. Zaznacza, że nie znają jeszcze żadnych szczegółów, bo wysokość spadku objęta jest tajemnicą, spadkobiercy poznają go dopiero przy spisywaniu testamentu. Wiadomo jednak, że chodzi o posiadłości w Nowym Jorku i kilka milionów dolarów oszczędności.