"W tym roku nie będzie żadnych prac w Bykowni. Mimo wielu rozmów strona ukraińska nie zezwoliła nam na ich przeprowadzenie. Jestem tym bardzo zaskoczony" - powiedział DZIENNIKOWI Andrzej Przewoźnik, sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa.
>>>Zobacz jakie dowody zbrodni na Polakach znaleziono w Bykowni
Jego zdaniem brak zgody na kontynuowanie badań uniemożliwia pełne wyjaśnienie zbrodni katyńskiej. Do dziś bowiem nieznany jest los kilku tysięcy Polaków zabitych wiosną 1940 r. z tego samego rozkazu sowieckiego przywództwa, na mocy którego zamordowano polskich jeńców w Katyniu, Charkowie i Twerze. Większość z nich najprawdopodobniej spoczywa właśnie pod Kijowem.
"Na temat Bykowni rozmawiałem z Ukraińcami średnio raz w miesiącu, ostatni raz na początku września. Za każdym razem słyszałem to samo: że nie zostało wypracowane żadne stanowisko w tej sprawie" - mówi Przewoźnik.
"My Polaków nie blokujemy" - zaprzecza Światosław Szeremeta, odpowiedzialny za Bykownię członek komisji ds. upamiętnienia ofiar wojny i represji. Twierdzi, że powodem braku zgody na wykopaliska są prowadzone przez władze miejskie Kijowa prace nad nową koncepcją zagospodarowania terenu rezerwatu Bykownia. "Nie wiadomo niestety, kiedy zostanie ona opracowana. Z uwagi na to Ukraiński Instytut Pamięci Narodowej (UINP), który zarządza rezerwatem, nie może niestety dopuścić cudzoziemców do prac ziemnych" - mówi.
>>>Przeczytaj, jak rosyjskie sądy unikają wyjaśnienia zbrodni w Katyniu
Według naszych rozmówców powody są jednak inne: przedstawiciele ukraińskich władz próbują stworzyć wrażenie, że jedynymi ofiarami wojny i stalinowskich represji byli Ukraińcy. Konsekwencją tego są próby usuwania pamięci o ofiarach innych narodowości, w tym także Polaków.
Polska już wcześniej miała problemy z wykopaliskami w na terenie Bykowni. Szef UINP Ihor Juchnowski także w ubiegłym roku próbował zablokować polskie prace archeologiczne. Twierdził, że w Polsce nie brakuje "szowinistów i awanturników", którzy zamierzają zarobić na tragedii ofiar.
"Ukraińcy są szczególnie niechętni idei utworzenia w Bykowni polskiego cmentarza wojennego, bo uważają to miejsce za swoją wyłączną własność" - mówi DZIENNIKOWI prezes Federacji Rodzin Katyńskich Andrzej Skąpski.
W rzeczywistości oddalony o kilkanaście kilometrów od centrum Kijowa lesisty teren Państwowego Historycznego Rezerwatu Pamięci "Groby Bykowni" jest gigantycznym cmentarzyskiem ofiar stalinowskiego terroru z lat 30. i 40. Szacuje się, że spoczywać może na nim nawet 150 tys. osób - przede wszystkim Ukraińców, Rosjan i Żydów. Od niedawna wiadomo, że także Polaków.
Na przeprowadzenie wykopalisk w Bykowni przez polskich archeologów ukraiński rząd zgodził się trzy lata temu, podpisując z Polską specjalną umowę. Badania rozpoczęły się w lipcu 2007 r., a ich wynik był sensacyjny - w 40 masowych grobach archeolodzy znaleźli m.in. szczątki polskich obrońców Lwowa z 1939 r. i strzegących wschodnich granic II Rzeczpospolitej żołnierzy Korpusu Ochrony Pogranicza. W sumie w Bykowni może spoczywać nawet trzy tysiące polskich wojskowych, policjantów i urzędników rozstrzelanych przez NKWD w kijowskim więzieniu przy ul. Korolenki.
W tym roku wykopaliska miały być kontynuowane - do przebadania zostało jeszcze około 15 mogił. Termin rozpoczęcia prac polska rada ustaliła wstępnie z przedstawicielem ukraińskiej komisji do spraw upamiętnienia ofiar wojny i represji Witalijem Kozakiewiczem już we wrześniu ubiegłego roku. Z formalnym wnioskiem w tej sprawie ROPWiM wystąpiła kilka tygodni później. Jednak odpowiedzi nie dostała do dziś. Nie pomogły interwencje polskiej ambasady w Kijowie i wstawiennictwo premiera Tuska, który problem wykopalisk w Bykowni podjął podczas swojej wizyty w Kijowie w marcu tego roku.
Według Andrzeja Ajnenkiela, profesora Instytutu Historii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie decyzja Ukraińców bardzo mocno utrudni polskim historykom udokumentowanie wydarzeń z 1940 r. "A przecież w żadnym wypadku strona ukraińska nie może być obciążana za to, co się stało w Bykowni, bo decyzje oraz sposób działania były określone przez władze sowieckie, na które strona ukraińska żadnego wpływu nie miała" - mówi Ajnenkiel.
p
ANNA MONKOS: Dlaczego Ukraińcy nie pozwalają prowadzić badań w Bykowni? Przecież nie oni mordowali polskich oficerów?
TOMASZ NAŁĘCZ*: Kłopoty albo ułatwienia są funkcją polityki. Jeśli nagle pojawiają się jakieś kłopoty ze strony ukraińskiej, bez względu na to, czym one są motywowane, to tak naprawdę zawsze się za tym kryje polityka. I w tym przypadku najpewniej też. Nie ulega wątpliwości, że będzie to funkcja stosunków z Polską i z Rosją. Tak naprawdę niechętna ustalaniu śladów zbrodni stalinowskich jest Rosja i prorosyjskie czy prosiłowe struktury na Ukrainie.
I to one doszły do głosu?
Sytuacja na Ukrainie komplikuje się w sposób oczywisty. To widać gołym okiem: spory w obozie pomarańczowych, wzajemne oskarżenia, ostry atak otoczenia Juszczenki na premier Tymoszenko i narzucanie jej prorosyjskości. Kto wie? Być może mamy do czynienia z efektem tej rywalizacji politycznej, jaka ma teraz miejsce na Ukrainie. Nie wykluczałbym takiego scenariusza.
Historyka taka wiadomość musi z pewnością bardzo martwić.
Jej wydźwięk jest podwójnie smutny. Przede wszystkim z punktu widzenia historyków, bo chciałoby się wiedzieć więcej o losach poległych oficerów. My ciągle nie znamy losów wszystkich oficerów, ale i policjantów czy leśników, których Związek Radziecki uznał za zagrożenie. Bez tej wiedzy historia ’39 i ’40 roku nie będzie pełna. Jeszcze tragiczniejsza jest ta wiadomość dla rodzin. Jedyna rzecz, która tym ludziom pozostała, to zapalić świeczkę, pomodlić się, wspomnieć swoich bliskich. Wielu z nich do dziś nie zna miejsca spoczynku swoich bliskich. Decyzja o zaprzestaniu badań jest na pewno zła.
*Tomasz Nałęcz, historyk, profesor Uniwersytetu Warszawskiego