RENATA KIM: Jest pani wykorzystywana?
BEATA KOWALSKA: Nie i nigdy nie byłam. O tym, że kasjerki siedzą w pampersach, bo nie mają czasu wyjść do toalety, słyszałam tylko z mediów. Dlatego zawsze mnie złościło, gdy jakiś klient pytał mnie porozumiewawczym szeptem, czy noszę pieluchę. W moim sklepie czegoś takiego nie było.

Reklama

Nigdy?
Może na początku, gdy byliśmy jedynym dużym sklepem w mieście, bywało ciężko. Zdarzało się, że kolejki do kas były tak długie, iż pierwszą przerwę mogłam sobie zrobić dopiero po sześciu czy siedmiu godzinach. Czasami musiałam także sprzątać magazyn. Ale to przeszłość. Natomiast nigdy nie zmuszano mnie do rozładowywania towaru.

A co z jedzeniem? Nie była pani głodna przez te siedem godzin?
Kiedy było naprawdę ciężko i w sklepie kłębiły się tłumy, kierowniczka rozdawała nam batony czekoladowe, które gasiły pierwszy głód. Ale teraz sklepów jest mnóstwo i nie ma takich kolejek. Teraz jest po prostu super, pod każdym względem.

Pod jakim względem?
Mamy świetne zaplecze socjalne, szefowie pilnują, żeby grafik dyżurów był zgodny z kodeksem. Pracujemy na zmiany, więc między początkiem jednej a następną muszą minąć 24 godziny.

I nigdy nie zmuszano pani do pracy po godzinach?
Skądże. Kiedy kończę dyżur, schodzę z kasy, i koniec. Zastępuje mnie koleżanka z następnej zmiany. Ale nawet kiedy jest sezon grypowy i połowa kasjerek choruje, nie ma szaleństwa. Po prostu sadza się na kasie przeszkolonych pracowników hali.

Reklama

I naprawdę na nic pani nie może narzekać?
Mogę. Nie lubię nosić ciężarów, a ciągle muszę przesuwać kartony mleka, cukru czy mąki, które klienci przywożą na wózkach do kasy. Nie lubię też pracy w niedziele i święta, a kilka razy w miesiącu muszę. Ale przecież przyjmując się do tej pracy, wiedziałam, jakie będą moje obowiązki (śmiech).

Więc skąd biorą się opowieści, że w supermarketach kobiety są nagminnie wykorzystywane?
Takie rzeczy powtarzają chyba tylko te panie, którym strasznie nie chce się pracować. Ja jestem bardzo zadowolona, także z mojej pensji, która stale rośnie. Zawsze narzekają te kobiety, które pracują krócej, a na dodatek często chorują.

Reklama

A pani nigdy nie przychodziła do pracy chora w obawie przed utratą premii?
Nie! Żadna z dziewczyn tak nie robi, bo to byłoby idiotyczne siedzieć na kasie i smarkać na oczach klientów. Nawet kiedy miałam operację, po której byłam na miesięcznym zwolnieniu, nikt nie miał o to do mnie pretensji. Więc jakoś nie chce mi się wierzyć, że ktoś traci premię, bo zachorował.

A według jakich kryteriów przyznawane są premie?
Zasady są jasne. Istnieje coś takiego jak "tajemniczy klient", który na zlecenie firmy sprawdza, jak zachowuje się obsługa sklepów. Wszyscy wiemy o jego istnieniu, więc komu zależy na premii, po prostu dobrze pracuje. I tyle.