Kardiochirurg, który kiedyś pracował w szpitalu MSWiA w Warszawie, a teraz w prywatnej klinice, odmówił składania wyjaśnień. Dlatego sąd zamiast przesłuchiwać lekarza, odczytywał jego zeznania złożone w śledztwie.

Reklama

Najwięcej zarzutów stawianych Mirosławowi G. przez prokuraturę zarzutów dotyczy korupcji - jest ich 41. Ale śledczy zarzucają mu również znęcanie się nad najbliższą osobą i zmuszanie pracownicy szpitala do "innej czynności seksualnej".

Doktorowi G. grozi 10 lat więzienia. W śledztwie lekarz potwierdzał, że kilka razy pacjenci zostawiali mu koperty z pieniędzmi. Jednak zaprzeczał, by były to łapówki. Według niego, były to dowody wdzięczności. W śledztwie twierdził, że oddawał je potem na potrzeby szpitala.

Tymczasem TVP Info dotarła do poruszających zeznań złożonych w trakcie śledztwa w sprawie doktora G przez innych lekarzy.

Świadkowie opowiadali m.in. o przypadku kilkunastoletniego chłopca z zespołem Downa.

"Była przeprowadzana operacja korekcji wady wrodzonej całkowitego kanału przedsionkowo komorowego. Był to mężczyzna w wieku 16-17 lat. Pacjent był dyskwalifikowany do zabiegu przez ośrodki zajmujące się leczeniem wad wrodzonych serca (...). Taką korekcję powinno się wykonać w wieku 3-6 lat. Pacjent zginął na stole" - można przeczytać w zeznaniach jednego z lekarzy ze szpitala MSWiA.

Inny z pracowników placówki opowiedział prokuratorom o przypadku przeszczepu serca przeprowadzonym u małej dziewczynki.

Reklama

"Tam w tym momencie została przewieziona ta dziewczynka, która była z dużym drenażem pooperacyjnym i która według mnie krwawiła. W niespełna kilkadziesiąt minut nastąpiło zatrzymanie krążenia, reanimacja nieskuteczna. Przeszczep przeprowadzał dr G. U dziewczynki nie została przywrócona krzepliwość krwi i moim zdaniem ona wykrwawiła się. Mogło być tak, że nieprzywrócenie krzepliwości było działaniem celowym, świadomym w celu poprawy funkcji. Według uzyskanych przeze mnie wiadomości, nie uzyskano przywrócenia pełnej krzepliwości krwi. Może być tak, że drugim elementem, który spowodował nadmierne krwawienie, była wielogodzinna operacja w krążeniu pozaustrojowym. To mnie bardzo zdziwiło. Ja G. powiedziałem, że walczymy do końca, bo moim zdaniem on odpuścił. Znamienne było to, co powiedział później rozpaczającej matce, że przecież ma jeszcze szóstkę dzieci do wychowania. Dziecko miało przeciwwskazania do operacji: dodatni antygen HBS, HCV, grzybicę, zakrzepicy żyły głównej górnej, marskość wątroby, czynną infekcję wirusową z temp. 38 st. C." - zeznał lekarz.

Kolejny opisywany przez świadka przypadek także zakończył się śmiercią.

"Spotkałem się po raz pierwszy z zabiegiem operacyjnym polegającym na pozostawieniu starego serca i doszyciu do niego nowego. Operację przeprowadzał dr G. (...) Chodziło o kobietę, której nazwiska nie pamiętam. G. pozostawił jej serce w organizmie. Ja nie miałem świadomości, że będę uczestniczył w takiej operacji. To była operacja wysokiego ryzyka w zabezpieczeniu serca (...). Nigdzie w rozpisie operacyjnym nie było pozostawienia serca. Po zrobieniu tej plastyki i zastawki byłem pewien, że będziemy się szykować do wyjścia z krążenia, ale dr G. zaczął doszywać serce dawcy do serca biorcy. Ja nie posiadam takiej wiedzy, żeby oceniać tę sytuację jako absurdalną, więc nie reagowałem (...). Pacjentka ta po zakończeniu operacji została przewieziona na oddział pooperacyjny. Nie pamiętam dokładnie, ale dwa czy trzy dni po operacji pacjentka zmarła. G. w ogóle nie tłumaczył się z tej operacji" - zeznał jeden z medyków.

Inny z lekarzy bronił jednak w tej sprawie dr. G.: "Znana jest mi problematyka doszczepu serca. Takie operacje robiło się w przeszłości, kiedy nie było sztucznych komór wspomagających. Dotyczyło to pacjentów, u których musiał być wykonany przeszczep dawcy, a serce było zbyt małe".

Oto jeszcze jeden fragment bulwersujących zeznań lekarzy ze szpitala MSWiA.

"Na początku pracy G. w CSK miała miejsce sytuacja, gdzie u pacjenta po wszczepieniu zastawki mitralnej wypruła się ta zastawka. Operację wykonywał dr G. On po tym wszystkim kwestionował działania wszystkich, w szczególności kardiologów, którzy dotknęli się do tego pacjenta (...). Z tego, co wiem, to G. zreoperował tego pacjenta, ale to już było za późno. G. trzeba było najpierw przekonywać, że zastawka się wypruła, przy czym on nie wierzył, że popełnił błąd. To był jeden z pierwszych ewidentnych sygnałów, kiedy G. wszedł w konflikt ze środowiskiem".