"Byłem na stacji benzynowej w pobliżu Elbląga, gdy zatrzymał się na niej radiowóz. Policjant zaczął rzucać śniegiem w przednią szybę. Gdy zaskoczony zapytałem go, co robi, odpowiedział, że jego firmy nie stać na płyn do spryskiwaczy" - taką historię opowiedział nam nasz czytelnik z podwarszawskiego Nadarzyna.

Reklama

>>>Policji nie stać już na paliwo

Tego typu absurdy są codziennością w polskiej policji, której rząd odebrał niedawno pół miliarda złotych. Komendanci szukają oszczędności, m.in. tnąc koszty rozmów telefonicznych. Efekt - w większości polskich komisariatów funkcjonuje tylko jeden telefon, z którego można zadzwonić na komórkę.

>>>Generał odchodzi za prawdę o biedzie w policji

Jednak to nie wszystko. Szefostwo pomorskiej policji wprowadziło system kontroli rozmów telefonicznych. Niektórzy komendanci potraktowali sprawę tak gorliwie, że podsłuchują rozmowy swoich podwładnych. W ten sposób weryfikują, czy połączenie dotyczyło służbowych spraw. "Tylko w ubiegłym roku na rachunki telefoniczne wydaliśmy 2,1 miliona złotych" - mówi rzecznik komendy wojewódzkiej w Gdańsku Jan Kościuk.

Kolejne komendy wojewódzkie wprowadzają też coraz ściślej przestrzegane limity kilometrów, które mogą przejechać policjanci w trakcie służby. "U nas od marca wynosi on 15 kilometrów dziennie. Od tej pory mój szef ma w zwyczaju znikać natychmiast po wydaniu polecenia wyjazdu. Woli nie odpowiadać na nasze pytania, co mamy zrobić, gdy tylko w jedną stronę jest do przejechania 10 kilometrów" - mówi funkcjonariusz z dwustutysięcznego miasta z zachodniej Polski.