>>> Zwiedź Londyn śladami "Misia"

BARBARA SOWA: Stanisław Tym opowiadał, że w czasie kręcenia scen w Wielkiej Brytanii ekipa poszła na żywioł, bo londyńskie epizody miały niewielki budżet, a w zdjęciach uczestniczyła garstka osób.
AGNIESZKA ARNOLD*: Na żywioł mogły być kręcone zdjęcia uliczne. Na pewno nie było starań o uzyskanie oficjalnych pozwoleń na kręcenie zdjęć czy zatrzymywanie ruchu. I pewnie to miał na myśli Tym, bo film nie był robiony na wariackich papierach. Bareja by na to nie pozwolił.

Ale ponoć drugoplanowych aktorów też załatwiano na szybko, po znajomości przez ciotki, kuzynów i przyjaciół. Jedna z takich osób namówiła czarnoskórą Brytyjkę, żeby zagrała domniemaną córkę pana Jana w "Continentalu". Tej kobiety nie ma nawet na liście płac. Pamięta pani jej nazwisko?
Szczegółów powstawania londyńskich epizodów nie znam, bo rzeczywiście pojechała tam niewielka grupa. Trudno spamiętać nazwiska wszystkich statystów. Było ich bardzo wielu. Chociażby w scenie na lotnisku Heathrow, a właściwie w holu budowanego naprzeciwko Dworca Centralnego hotelu w Warszawie. W tamtych czasach niełatwo było znaleźć osoby znające perfekt angielski, nie mówiąc o takich, którzy na pierwszy rzut oka wyglądaliby jak obcokrajowcy.

Jednak się udało.
Owszem, wszystko dzięki pomocy ambasad i pracowników centrali handlu zagranicznego. Obcokrajowców szukałam też w akademikach. Wieczorami chodziłam od jednego do drugiego domu studenckiego i wyławiałam takich studentów. Ludzi z ambasad prosiliśmy natomiast, żeby przynosili swoje ubrania czy torby podróżne. Chodziło oczywiście o rekwizyty, które różniłyby się od tych siermiężnych przedmiotów, jakie widziało się na polskich ulicach. Na szczęście wszyscy podeszli do tego z entuzjazmem i dzielnie wytrzymywali kilkugodzinne zdjęcia.

*Agnieszka Arnold asystowała Stanisławowi Barei przy kręceniu "Misia"