>>>Przeczytaj o absurdach w finansowaniu szpitali przez NFZ
MAGDALENA JANCZEWSKA: NFZ twierdzi, że płaci szpitalom za wszystkie procedury związane z leczeniem pacjenta...
RENATA RUMAN-DZIDO*: Jestem bardzo zdziwiona. Podam przykład z ostatnich tygodni. Przyjmujemy pacjentkę na dermatologię, w trakcie terapii okazuje się, że ma żółtaczkę. Na nasze nieszczęście mamy oddział zakaźny, więc oczywiście od razu ją tam przenosimy. Gdy jednak wychodzi do domu, musimy wybrać, za co NFZ ma nam zapłacić: za leczenie żółtaczki czy choroby skóry. Zasada jest prosta: fundusz płaci tylko za droższą procedurę.
Czyli z punktu widzenia szpitala nie warto leczyć jednocześnie kilku chorób?
Dokładnie. Widać NFZ wychodzi z założenia, że pacjent może cierpieć tylko na jedno schorzenie. Serce albo noga, albo pęcherzyk żółciowy.
Można jakoś ominąć te przepisy i leczyć jednak pacjentów na wszystko, na co chorują, nie tracąc pieniędzy?
Mogłabym leczyć pacjenta na dermatologii, wypisać go i kazać mu wrócić do szpitala za dwa tygodnie, by potem go przyjąć na oddział zakaźny. Dostałabym pieniądze i za leczenie dermatologiczne, i żółtaczki. Mogłabym pewnie porozumieć się z sąsiednim szpitalem i podsyłać mu pacjentów, gdyby ci, nie daj Boże, musieli u mnie zmieniać oddział, bo wtedy obie placówki dostaną pieniądze.
To dlaczego pani tak nie robi?
Przecież to byłoby nieludzkie i najzwyczajniej głupie. Skoro mogę pacjenta leczyć na dwie choroby równolegle i oszczędzić mu stresu ponownej hospitalizacji - robię to. Zadaniem szpitala jest jak najlepiej pomóc choremu, a nie myśleć, jakie leczenie bardziej mu się opłaca. A bardzo często zdarza się, że u pacjenta w trakcie diagnostyki wykrywamy jakieś zupełnie inne schorzenie. NFZ musi zrozumieć, że obecny system jest chory.
*Renata Ruman-Dzido jest dyrektorem Szpitala Wojewódzkiego w Opolu