JOANNA DARGIEWICZ: W rankingu najpopularniejszych prezenterów wyprzedzili Pana Maciej Orłoś i Justyna Pochanke...
Kamil Durczok: Przez jakiś czas to ja okupowałem pozycję numer jeden. W ostatnich latach udało mi się wygrać wiele rankingów, tym razem okazało się, że są lepsi ode mnie, czego serdecznie kolegom z branży gratuluję. Czapki z głów. Szczególnie cieszy mnie oczywiście sukces Justyny, z którą pracujemy w jednej firmie, robimy ten sam program. To naprawdę świetna i utalentowana dziennikarka.

Reklama

Co decyduje o tym, że jednych prezenterów ludzie lubią, innych w ogóle nie chcą oglądać?
Wiele czynników. Zaangażowanie, fachowość, to czy się lubi widzów, czy nie - wbrew pozorom to widać. Także to, jak dużo dziennikarz pokazuje się poza swoją podstawową anteną. Akurat Maciej Orłoś oprócz tego, że prowadzi Teleekspress, robi bardzo dużo ciekawych rzeczy. Ludzie to dostrzegają i doceniają. Ale od lat w czołówce najbardziej lubianych prezenterów nie było żadnej rewolucji. To oznacza, że każdy z nas ma grupę wiernych widzów.

Da się w ogóle walczyć o sympatię widzów?
Nie mam pojęcia. Ale moim zdaniem, jeśli ktoś - tak jak ja - chce pracować w dziennikarstwie, a szczególnie w dziennikarstwie informacyjnym, to nie powinien się kierować przede wszystkim sympatią widzów. Naszym podstawowym zadaniem jest solidne, rzetelne informowanie ludzi o tym, co się dzieje w kraju i na świecie. Dla mnie najważniejszy jest kredyt zaufania, na który u widzów pracowałem przez wiele lat. Wierzę, że to właśnie dzięki niemu chcą oglądać program, który prowadzi Durczok. Od wdzięczenia się do widzów są inne produkcje. To rozmaite teleturnieje i przeglądy twórczości wokalno-tanecznej. W nich prowadzący kokietują widzów, a ci albo to kupują, albo nie.

Rankingi nie mają dla Pana żadnego znaczenia?
Są bardzo miłym, nawet bardzo miłym dodatkiem do pracy. Każdy wygrany plebiscyt ogromnie mnie cieszy, teraz jestem zadowolony, bo cały czas jestem w trójce ulubionych prezenterów. Ale nie pracuję dla rankingów.

Reklama