Akcja miała uświadomić kierowcom niebezpieczeństwo zderzenia z łosiem i nakłonić ich, by w okolicach parku jeździli wolniej. W czasie sezonu zimowego policjanci zatrzymywali samochody i informowali kierowców o zagrożeniu. Każdy dostawał naklejkę na samochód, rozdano też 3,5 tys. ulotek informacyjnych. – Jako kampania edukacyjna, Jedź Łośtrożnie spełniła swoje zadanie. Przeprowadzane wśród kierowców ankiety pokazały, że problem stał się dobrze znany - pociesza się Artur Wiatr, rzecznik BPN. Jednak liczba wypadków wcale się nie zmniejszyła. W tym roku było ich nawet więcej. – W samym styczniu naliczyliśmy 12 kolizji z łosiem - mówi nam nadkomisarz Bogdan Hirniak z powiatowej komendy policji w Grajewie.

Reklama

Dlaczego tak szeroko zakrojona kampania nie przyniosła rezultatów? Otóż wśród kierowców wciąż pokutuje przekonanie, że to... zwierzę powinno uważać. – Kierowcy jadą szybko, a potem skarżą się, że łoś wyszedł im na drogę! - narzeka Hirniak. A łoś to zwierzę mało ruchliwe, najczęściej wychodzi z lasu powoli. Ostrożny kierowca ma zawsze czas, by wyhamować.

Zdaniem pracowników parku dalsze prowadzenie akcji w takiej formie jest bezcelowe, bo kierowcy, szczególnie ci miejscowi, już dobrze wiedzą, że powinni jeździć wolniej. Jednak większość z nich uczy się jeździć ostrożnie dopiero po przeżytym wypadku. A kolizje z łosiem są bardzo niebezpieczne także dla ludzi. To największy ssak w regionie Biebrzy, dorosły samiec może mieć nawet ponad 2 metry wysokości w kłębie i ważyć 400 kg. Zderzenie z nim kończy się najczęściej roztrzaskaniem samochodu i poważnymi ranami kierowcy. Dwa lata temu w takim wypadku zginął 27-letni mężczyzna.

Jak temu zaradzić? Policjanci nie mają złudzeń. Akcja edukacyjna nie pomogła, tak jak nic nie dało ustawienie znaków ostrzegawczych na najbardziej newralgicznych trasach (nr 65 Białystok-Ełk i nr 8 Białystok-Augustów). – Znaki ostrzegawcze informują o zagrożeniu, ale nie rozwiązują problemu - mówi nam Dariusz Gawędzki, augustowski naczelnik ruchu drogowego. – Przeciętny kierowca, gdy widzi znak ograniczający prędkość do 90 km na godzinę, będzie w spokoju sumienia jechał te 90 kilometrów.

Reklama

Z kolei ograniczenie prędkości i karanie mandatem byłoby przesadą na drogach, gdzie oprócz łosi nie ma dla kierowców innych przeszkód. – Przez Polskę i tak ciężko przedostać się samochodem, nie ma sensu mnożyć ograniczeń - dodaje Gawędzki.

Zdaniem policji jedynym skutecznym sposobem byłoby rozstawienie wokół szosy ochronnych siatek, tak jak się to robi za granicą.

Jednak pieniędzy na siatki nie ma, natomiast PKP zabiega o uzyskanie 5 mln zł na urządzenia odstraszające łosie od torów. Zarówno władze parku, jak i miejscowa policja nie są tym rozwiązaniem zachwyceni, obawiając się że spłoszone zwierzęta pobiegną w kierunku szosy, co tylko zwiększy ryzyko drogowych kolizji. – Za taką sumę moglibyśmy postawić wszystkie niezbędne ogrodzenia - przekonany jest nadkomisarz Hirniak.

Reklama

W Polsce po wojnie łosie żyły już tylko nad Biebrzą. Do dziś jest tu największa ostoja tych zwierząt. Podczas ostatniego zimowego liczenia oszacowano ich liczbę na 700 osobników. W całym kraju żyje ich ok. 2 – 3 tysięcy i liczba ta stale rośnie. Wprawdzie łoś nadal jest zwierzyną łowną, ale od 1991 roku obowiązuje całoroczny okres jego ochrony, czyli w praktyce polowania są zabronione.

W latach 50. reintrodukowano te zwierzęta w Puszczy Kampinoskiej. Na tyle skutecznie, że dziś zamieszkują już one wszystkie większe podwarszawskie lasy. W okolicach stolicy dochodzi rocznie do ponad 20 wypadków komunikacyjnych z ich udziałem.