40-letni mężczyzna od zeszłego piątku przebywa w ośrodku toruńskiej Fundacji Światło. Do tej pory towarzyszyła mu matka, jednak teraz chory ma zostać tylko pod opieką specjalistów z ośrodka. Mimo decyzji o powierzeniu syna innym ludziom, Jackiewicz podkreśla, że jej apel o godną śmierć dla dziecka jest cały czas aktualny.

Reklama

>>>Dramatyczna historia chorego Krzysztofa i jego matki

Katarzyna Świerczyńska: Kiedy rozmawiałam z Barbarą Jackiewicz w zeszły piątek wieczorem, po raz pierwszy od dwóch tygodni uśmiechała się. Jak jest teraz?

Janina Mirończuk: Teraz uśmiech zastąpiła troska i myślenie o tym, że ma zostawić pod naszą opieką swoje dziecko, które sama pielęgnowała przez ćwierć wieku. To dla niej niewyobrażalnie trudna chwila.

Więc to już pewne: matka podjęła decyzję o powrocie do domu?

Reklama

Tak, ale po pierwsze w każdej chwili może ją zmienić, a po drugie równie szybko, jak stąd wyjedzie, może wrócić. Problem polega na tym, że Barbara Jackiewicz nie widzi sensu bycia we własnym domu bez Krzysztofa.

Ale przecież przez te kilka dni, odkąd Krzysztof jest u was w ośrodku, zostawiała go na noc. Mówiła, że jest spokojna o niego.

Reklama

Ale w tym czasie była w Toruniu. Wystarczyła jedna myśl i w ciągu pół godziny mogła być znowu przy synu. Trzeba pamiętać, że przez 24 lata jej jedynym zajęciem i celem w życiu była opieka nad synem. Pani Barbara nie ma żadnych innych planów życiowych. Nie można mieć oczywiście do niej o to pretensji. To po prostu konsekwencja tego, że nikt wcześniej nie udzielił jej żadnej pomocy. Potrzebny jest jej teraz ktoś, najlepiej psychoterapeuta, który nauczy ją żyć w nowej dla niej rzeczywistości.

A jak w ośrodku zaaklimatyzował się Krzysztof?

Dobrze, choć oczywiście w tak ciężkim jak jego stanie w każdej chwili może się coś zmienić.

A pani Barbara? Jak tu się odnajduje?

Ja zauważyłam przede wszystkim pewną różnicę w postrzeganiu przez panią Barbarę tak ciężko chorych ludzi. Rodzice innych pacjentów cieszą się już samym faktem, że ich dziecko żyje. Pani Barbarze trudno znaleźć sens takiego życia.

To chyba poniekąd tłumaczy jej prośbę o eutanazję dla Krzysztofa. Czy rozmawiała z nią pani na ten temat?

Nie. Uważam, że to byłoby niestosowne. Moim zadaniem jest zapewnienie jak najlepszej opieki Krzysiowi.

Krzysztof różni się od pozostałych pacjentów ośrodka Światło. Dla tamtych jest jakiś cień nadziei, że kiedykolwiek się wybudzą. Dla Krzysztofa nie.

Nie, to nie tak. Pani Barbarze też to powtarzam, bo ona myśli, że Krzysztof jest gorszy od innych chorych. Większość naszych chorych przychodzi tu z bardzo niekorzystną diagnozą. My jednak uważamy, że stan wegetatywny to też życie i chcemy, by było ono godne. Takie jest nasze zadanie. A jeśli opieka i rehabilitacja prowadzą do tego, że ktoś się wybudza, to jesteśmy szczęśliwi. Oczywiście w przypadku Krzysia mówienie o dążeniu do wybudzenia byłoby hipokryzją, ale my tu nikogo nie przyjmujemy po to, żeby go wybudzić, tylko po to, żeby zapewnić mu jak najlepsze życie i jak najlepszą pielęgnację. Niezależnie od tego, czy będzie nam dane opiekować się nim do końca życia, czy może jeszcze tylko przez kilka najbliższych dni.

Nie żałuje pani decyzji o przyjęciu Krzysztofa?

Nie, nawet mi to do głowy nie przyszło. Zrobiłam to, żeby pomóc i jemu, i jego matce, która rozpaczliwym apelem o eutanazję wykrzyczała również swoją bezradność. Teraz tylko jeszcze musi znaleźć się ktoś, kto zaopiekuje się panią Barbarą.

Czemu nie zrobi tego Fundacja Światło?

Naszą rola w tym miejscu się kończy. W ośrodku pani Barbara jest oczywiście cały czas pod opieką psychologa. Problem polega jednak na tym, że ona nie wierzy, że ktokolwiek jest w stanie jej pomóc. I jeśli w Warszawie zostanie pozostawiona sama sobie, to pewnie w końcu zabierze stąd Krzysia.

*Janina Mirończuk jest szefową toruńskiej Fundacji Światło, która prowadzi hospicjum i ośrodek dla osób w śpiączce