Józef Stawinoga przez 35 lat mieszkał w dziurawym namiocie pośród sterty śmieci i żył z tego, co ofiarowywali mu przechodnie. Gdy w październiku 2007 roku znaleziono go martwego, okazało się, że ten włóczęga nie jest wcale taki biedny, jakby mogło się wydawać. Mężczyzna przez ponad trzydzieści lat nie odbierał zasiłku ani należnej emerytury. W ten sposób uzbierał blisko 400 tys. zł.
Pieniądze najprawdopodobniej już trafiły do jego krewnych, których odnaleziono po długim poszukiwaniu w Polsce. Ale mieszkańcy Wolverhampton wciąż dobrze wspominają polskiego włóczęgę i chcą, aby w ich mieście stanął jego pomnik. Jest już projekt: ma być odlany z brązu i przedstawiać Stawinogę w skali 1:1.
>>> Walka o spadek po bezdomnym
Fundusze na jego budowę na ulicach miasta zbiera już Greg Rudevics, który upodobniony do Stawinogi zachęca przechodniów do wrzucania pieniędzy do puszki. Ma długą rozczochraną brodę. Ubrany jest w wytarty stary płaszcz, a w ręku trzyma miotłę.
"Samochody zwalniają, a niektórzy kierowcy nawet przejeżdżają obok mnie dwa razy. Jak na razie odzew jest dobry. Wspierają mnie pracownicy councilu. Przynieśli mi termos i parasol" - opowiada dziennikarzom Greg.
„Tramp Fred”, bo tak był nazywany Stawinoga zyskał mnóstwo przyjaciół a nawet „wyznawców” nie tylko w miasteczku, lecz także na całym świecie.Na miesiąc przed jego śmiercią na jego stronie w internetowym portalu społecznościowym Facebook miał ok. 4 tys. popierających go "przyjaciół".
Kontrowersje nadal jednak budzi przeszłość Józefa Stawinogi. Jeden z jego bliskich znajomych twierdzi, że podczas wojny był on niemieckim kolaborantem, a być może nawet esesmanem.Wybierając życie jako włóczęga chciał odkupić swoje winy.