Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin: Chora na stwardnienie rozsiane Marlena Ptak to kolejna już osoba, która prosi o eutanazję, bo nie dostała od państwa żadnej pomocy. Co się dzieje z polską opieką społeczną?
Anna Dymna*: Mam z tym do czynienia, niestety, na co dzień. Do fundacji zgłaszają się ludzie samotni, bezradni, zrozpaczeni. Nawet nie wiedzą, że należy im się jakaś pomoc. Nie wiedzą, gdzie się zgłosić, albo byli już wszędzie i odeszli upokorzeni z kwitkiem. A przecież tym ludziom można pomóc. Nie wiem, czemu się tego nie robi. Przecież są powołane do tego instytucje państwowe. Są. Ale jak one działają? Czasem wydaje się, że robią wszystko, by ludzie nie dowiedzieli się, że im się pomoc należy. Opiekujemy się rodziną, która zaadoptowała dzieci chore na HIV. Znam walkę tych rodziców o należne im prawa i pomoc dla chorych dzieci. Nikt ich o niczym nie poinformował. Sami przewertowali wiele przepisów i heroicznie domagali się wszystkiego. Czuli się jak żebracy, intruzi i usłyszeli, że ”inni mają gorzej i tak nie rozrabiają!”. Wydawało się momentami, że ktoś chce przed nimi ukryć, że według ustaw należy im się naprawdę wiele. A przecież ludzie, których dotyka nieszczęście, często nie mają odwagi ani siły, by walczyć. Są załamani. Potrzebują pomocy psychologa i życzliwości, by się pozbierać.
Kto powinien zauważyć, że człowiek potrzebuje pomocy?
Drugi człowiek. Rodzina, sąsiad, ale przede wszystkim ci, którzy za niesienie pomocy dostają pieniądze. Powinni wychodzić do chorych ludzi sami, jeśli tylko wiedzą, że są tacy w ich rejonie. Powinni służyć radą, traktować życzliwie, a przede wszystkim indywidualnie. Każdy człowiek inaczej cierpi i jest w innej sytuacji. Jednego przepisu do wszystkich ludzi nie da się przyłożyć. Opieka społeczna w Polsce jest często minimalna, a środki, jakimi dysponują jej pracownicy, śmieszne. Pomoc, jakiej udziela ludziom, czasem po prostu ich upokarza. Znam kobietę, która ma dwoje niepełnosprawnych dzieci i dostaje od państwa 60 pampersów miesięcznie… choć potrzebuje ich 200, a ma i inne wydatki. I taka jest właśnie często opieka społeczna. Biurokracja, brak życzliwości. Przepisy są często nieludzkie, nieelastyczne i pracownik socjalny często rozbija się o mur biurokracji, niemożności. Staje się bezsilny, rozgoryczony i trudno mu wykrzesać życzliwość. A przecież do ludzi chorych, cierpiących trzeba mieć cierpliwość, trzeba być spokojnym i wyrozumiałym.
Co szwankuje najbardziej? Przepisy czy pracownicy socjalni?
Niestety każda z tych rzeczy. Złe przepisy sprawiają, że ludzie robią się nieczuli. Jest Wanda, kobieta niemal całkowicie niewidoma. Kiedy była w Indiach, adoptowała w tamtejszym przytułku dziecko. Niewidome, pozbawione gałek ocznych. Wanda jest bardzo dzielna, ale ledwie sobie radzi. Nasza fundacja przekazywała jej tysiąc złotych miesięcznie, by mogła rehabilitować dziecko. I wie pani, co się stało? Kiedy opieka społeczna się o tym dowiedziała, zabrała jej wszelkie świadczenia, bo uznała, że kobieta ma zbyt wysokie, stałe dochody. W dodatku urząd skarbowy naliczył jej od naszej pomocy podatek! Jeśli chcę jej dalej pomagać, muszę kombinować, jak to zrobić, by nie uznawano tego za stały dochód. W tym wypadku źle zadziałało więc wszystko: przepisy, organizacja pomocy i urzędnicy, którym zabrakło życzliwości i zdrowego rozsądku. Gdzie tu jest jakiś sens, to jest niemoralne! Moja fundacja buduje z jednego procenta ośrodek dla niepełnosprawnych. I muszę zapłacić państwu za karę podatek VAT w wysokości 4 mln zł. A przecież ja to buduję, wyręczając państwo. Gdzie tu jakiś sens? Tyle, że ja krzyczę i mnie słychać, a tych ludzi, którzy żyją w całkowitej nędzy, nikt nie chce słyszeć. Więc gdzie mogę, krzyczę za nich.
Co powinno się zmienić?
Gdybym ja pracowała w opiece społecznej, sama bym widziała: tam przymierają głodem, tam przeżywają załamanie, bo był wypadek, a tam urodziło się niepełnoprawne dziecko. I sama zgłaszałabym się, żeby im pomóc. Nawet jeśli nie ma pieniędzy, żeby zaspokoić ich wszystkie potrzeby, można pomóc psychologicznie. Pamiętajmy: człowiek, którego dotknęło nieszczęście, jest załamany. Trzeba wyciągnąć do niego rękę, a nie robić z niego roszczeniowego awanturnika.
I kolejny absurd. Rodzina Marleny Ptak żyje w nędzy, bo jej matka musiała zrezygnować z pracy, by zajmować się córką.
Na pewno były sposoby, żeby zapobiec tej sytuacji. Nawet teraz można gdzieś ją umieścić, uwolnić ją od tego miejsca, którego nie może znieść. Trzeba tylko chcieć. Pomaganie wymaga życzliwości i indywidualnego podejścia. A ludzie, którzy krzyczą o eutanazję, krzyczą zazwyczaj o życie. Byłam niedawno w Warszawie na kongresie poświęconym eutanazji. Mówiono dużo o prawie do godnej śmierci. Zapytałam: dlaczego nie mówimy o godnym życiu? Powinniśmy zająć się tym, żeby nikt nie dogorywał w nędzy i samotności. Państwo brzydko się zachowuje. PFRON czasem traktuje nas jak żebraków, naciągaczy. To naprawdę może zniechęcać do jakiegokolwiek działania. Skoro ja mam kłopot z instytucjami pomocowymi, to co dopiero Marlena Ptak, której nikt nie zna? Czy ta kobieta musi tak cierpieć? Naprawdę państwo wobec takiego obywatela nie ma żadnych obowiązków?
Zatrważające jest to, że choruje jedna osoba, a upadek przeżywa cała rodzina.
A przecież nie jest tak, że w Polsce brakuje pieniędzy. Istnieje wielka sieć pomocy i armia urzędników. Trzeba rozliczać ich z tego, jak traktują ludzi. Bo mogą to robić dobrze. Są przecież urzędnicze anioły, które zadzwonią do podopiecznych i zapytają: co słychać?
*Anna Dymna, aktorka, prowadzi fundację Mimo Wszystko, która pomaga niepełnosprawnym