Alkoholizm stanowił ogromne wyzwanie dla władz komunistycznych. Partia zwalczała go już w początkach PRL-u, rozprawiając się w latach 50. z bimbrownictwem. Mimo wysiłku władz problem nie znikał. Wręcz przeciwnie, nawet najwyższe kierownictwo partii musiało tuszować pijaństwo w swoich szeregach.
Czterdzieści litrów wódki w radiu
Kampanie propagandowe organizowane od lat 50. miały doprowadzić do zaprzestania picia napojów wyskokowych, zwłaszcza w pracy. Głównym zadaniem akcji społecznych było wskazywanie, że walka z pijaństwem to obowiązek narodu. Polska Kronika Filmowa ośmieszała robotników, którzy pili alkohol w czasie pracy. W jednym z odcinków, o wymownym tytule "Wódka", przedstawiono specjalną tablicę, na której umieszczono zdjęcia pijących pracowników z podpisem: Jestem osłem co się zowie, piję wódkę na budowie. W celu wzmocnienia przekazu często pokazywano zdjęcia niepełnosprawnych dzieci alkoholików, które cierpiały za winy nie swoje, lecz rodziców pijaków. Przekonywano, że alkohol to wróg ogółu społeczeństwa, niszczący przede wszystkim organizm. W materiałach propagandowych nawoływano do skorzystania z poradni przeciwalkoholowych, w których, według kroniki filmowej, można było znaleźć fachową pomoc w walce z nałogiem. Do kwestii pijaństwa wśród Polaków odnosiły się również reklamy. Problem alkoholu wykorzystały w swojej promocji na łamach "Trybuny Ludu" Zakłady Radiowe im. Kasprzaka: Weź ołóweczek i oblicz! Przeciętna szerokość radia wynosi… przeciętna długość… przeciętna wysokość… Jaka jest objętość radioodbiornika? Oblicz! Pomyliłeś się!… Przeciętny radioodbiornik mieści w sobie 40 litrów wódki! Przestań pić - a kup radio produkcji ZR im. Kasprzaka. Do twojego domu wróci uśmiech.
Władza uznawała za winnych rozpijania narodu kolejno władze sanacyjne, okupanta hitlerowskiego i wroga klasowego, który chce rozbić życie rodzinne i obniżyć wyniki pracy. Orężem kapitalizmu czy kułaków przeciwko socjalizmowi miało być właśnie nakłanianie do spożywania alkoholu. Zwłaszcza młodzież wzywano do walki z kapitalizmem, który - według propagandy komunistycznej - wykorzystywał "siłę narodu" przez proponowanie alkoholu.
Obok poradni przeciwalkoholowych, pod koniec lat 50. powstały pierwsze izby wytrzeźwień. Jednak jeszcze do lat 70. mogły być one zakładane tylko w miastach liczących powyżej 50 tysięcy mieszkańców. Do legendy przeszedł odcinek Polskiej Kroniki Filmowej o milionowym kliencie izby wytrzeźwień. Witaj nam drogi Jubilacie. Witamy Cię radośnie, gdyż obecność Twa, milionowego gościa naszej placówki, jest widomym świadectwem naszego wielkiego dorobku. Twój Jubileusz jest naszym jubileuszem [...]. Pozwól, że z okazji Twego przybycia złożymy Ci kilka pamiątkowych darów. Oto dar Ligi do Walki z Alkoholizmem (telewizor), Komendy Miejskiej MO (owczarek), Dyrekcji Barów Mlecznych (skrzynka mleka) i wreszcie naszych bywalców, a Twoich kolegów (cegła). Na zakończenie pozwól mi wyrazić życzenie, aby odtąd nasza izba stała się dla Ciebie drugim domem.
W walkę o trzeźwość wśród Polaków włączył się także Kościół katolicki. Nawoływanie o trzeźwość narodu znalazło się przede wszystkim w ogłoszonej w 1958 roku przez prymasa Polski kardynała Stefana Wyszyńskiego Wielkiej Nowennie. Przykładem zaangażowania w działania na rzecz trzeźwości wśród rodaków była też działalność księdza Franciszka Blachnickiego. Obserwując parafian zauważył on, że alkohol, podobnie jak inne używki, niósł ogromne niebezpieczeństwo dla życia społecznego. Stąd jego późniejsze dzieła, jak Krucjata Trzeźwości czy Krucjata Wstrzemięźliwości, które przynosiły spore sukcesy na rzecz ruchu abstynenckiego w Polsce.
Ustawą w pijaków
Walka władz z pijaństwem wśród Polaków okazała się nieskuteczna. Według opinii historyka doktora Krzysztofa Kosińskiego: Spożycie alkoholu (a ściślej mówiąc wódki) rosło od lat pięćdziesiątych skokowo. W połowie lat pięćdziesiątych na statystycznego Polaka przypadało 3,3 l czystego spirytusu. Dekadę później - już 4,5 litra. Na początku lat siedemdziesiątych - 6,1 l. Apogeum spożycia alkoholu nastąpiło w latach 1979-1980. Na statystycznego Polaka przypadało wówczas 8,5 l czystego spirytusu. W 1959 roku władze postanowiły zaostrzyć prawo. W grudniu uchwalono ustawę o zwalczaniu alkoholizmu. W jej wstępie czytamy: Celem skuteczniejszego zwalczania alkoholizmu wpływającego szkodliwie na zdrowie, pracę, życie rodzinne i dobrobyt ludności oraz powodującego wzrost przestępczości stanowi się, co następuje… Zgodnie z tą ustawą zabroniono sprzedaży i spożywania alkoholu we wszystkich zakładach i placówkach oświatowo-wychowawczych, w szpitalach, sanatoriach oraz zakładach odpowiedzialnych za ruch komunikacyjny. Ponadto zabroniono spożywania napojów alkoholowych powyżej 4,5 procent m.in. w zakładach pracy, hotelach robotniczych, stołówkach, schroniskach turystycznych itp. We wszystkich domach wypoczynkowych, w kawiarniach i cukierniach zabroniono podawania napojów zawierających więcej niż 18 procent alkoholu (z wyjątkiem likierów). Osoba, która złamała zakaz, podlegała karze pozbawienia wolności na okres trzech miesięcy lub karze grzywny 4500 złotych.
Za osoby wymagające przymusowego leczenia uznawano nałogowych alkoholików, którzy swoim postępowaniem powodują rozkład życia rodzinnego, demoralizują nieletnich, zagrażają bezpieczeństwu otoczenia albo zakłócają systematycznie spokój lub porządek publiczny. O tym, kto powinien trafić do zamkniętej lecznicy na przymusowe leczenie, decydował sąd. Nieobecność w pracy alkoholika przebywającego na odwyku traktowano jak chorobę, a wynagrodzenie z tego tytułu było wypłacane współmałżonkowi lub pozostawiane w depozycie. Dodatkowo kierowcom, którzy prowadzili samochód pod wpływem alkoholu, groziło do dwóch lat więzienia albo kara finansowa w wysokości 5000 złotych.
Jak pili, tak piją
Ustawa niewiele jednak zmieniła. Wręcz przeciwnie, spożycie alkoholu rosło z roku na rok. Wszystkie zapisy można było łatwo obejść. Przede wszystkim ten traktujący o spożyciu alkoholu w pracy. Co prawda, starano się go rygorystycznie przestrzegać i z reguły pijaństwo w pracy piętnowano, ale furtkę zostawiał art. 4, który mówił: Zakaz podawania i spożywania napojów alkoholowych w zakładach pracy nie dotyczy podawania tych napojów za zgodą kierownika zakładu w związku z uroczystościami lub innymi wyjątkowymi okazjami. Problem picia w pracy więc istniał, choć w skali mniejszej niż w czasie wypoczynku. Sytuacji nie zmieniały akcje propagandowe, które wzywały do trzeźwości w zakładach pracy. Dlatego łatwo się zgodzić z opinią doktora Kosińskiego, że w dniu wypłaty zataczała się niemal cała robotnicza Polska. Żeby ograniczyć picie wyskokowych trunków w czasie pracy, zwłaszcza wśród robotników, w 1982 roku władze wprowadziły zakaz sprzedaży alkoholu przed godziną 13. Odtąd można było zauważyć tworzące się przed sklepami monopolowymi tuż po południu kolejki, ludzie nie mogli się doczekać, kiedy będą mogli kupić pół litra. Nerwowo zerkali na zegarki. Oczywiście Polacy radzili sobie z przedpołudniową prohibicją na własną rękę. Zaopatrywali się w alkohol w licznych melinach. O to, gdzie można kupić "flaszkę", wystarczyło spytać taksówkarza.
Alkohol był traktowany jako środek wymienny. Dla większości Polaków obdarowywanie na przykład lekarza wódką nie było czymś nagannym. Jeszcze do dziś wielu Polaków, wspominając okres PRL-u, mówi, że na co jak na co, ale na chleb i wódkę nie mogło zabraknąć pieniędzy. Przykładów z życia codziennego na nagminne pijaństwo społeczeństwa było bardzo wiele. W pamiętniku jednej z gospodyń domowych można przeczytać: Coraz gorzej z dnia na dzień. Mąż nadal pije. Przy remanencie na koniec roku brakło poważnej sumy - trzeba teraz spłacać. W zeszłą niedzielę poszedł zrobić porządek w sklepie. Znaleźli go koledzy, upił się i przyprowadził jednego z nich do domu, obiecując, że go dowiezie traktorem. U nas wypili jeszcze pół litra wódki i wtedy wybierali się jechać. Godzina 8.00 wieczorem, traktor bez świateł, mąż pijany. Co ja się go wtedy naprosiłam […].
Omijano także przepis ustawy mówiący, że zamawiając w lokalu gastronomicznym napój zawierający powyżej 18 procent alkoholu należy jednocześnie zamówić danie podstawowe. Nieistotne było przy tym, czy klient zje owo danie i ile trunku zamówi, najważniejsza była płatność. Czasami dochodziło do wręcz kuriozalnych sytuacji, kiedy wódkę łatwiej było otrzymać niż wodę. W liście do przewodniczącego Delegatury NIK w Kielcach inspektor NIK Eugeniusz Giermanowski pisał: Około godziny 21.30 udałem się z ojcem i bratem do kawiarni "Dancingowa", by napić się wody sodowej bądź oranżady. Ponieważ nie było wolnych miejsc przy stolikach, podeszliśmy do bufetu, gdzie stało kilku konsumentów pijących wódkę i napoje chłodzące. Po odczekaniu kilkunastu minut i nadejściu mojej kolejki, zwróciłem się do bufetowej o podanie mi dwóch butelek wody sodowej. Bufetowa odpowiedziała, że wodę podaje się tylko do konsumpcji i wódki. Ponowiłem więc jeszcze kilkakrotnie swoją prośbę, lecz bufetowa nie odpowiadała.
Polacy picia nie traktowali jak czegoś złego. Warto jednak wspomnieć, że dzięki październikowej odwilży w 1956 roku do Polski trafiły informacje o grupach Anonimowych Alkoholików (AA), które już od lat 30. funkcjonowały z powodzeniem w Stanach Zjednoczonych. W Polsce dopiero w 1974 roku powstała w Poznaniu pierwsza taka grupa. Niemniej jednak ze względu na nawiązanie w tej terapii do wiary i Boga w "Programie 12 kroków rzucania nałogu", który stanowi podstawę jej działania, władza komunistyczna wprowadzała cenzurę i prasa nie pisała o spotkaniach grup AA ani o ich sukcesach.
Z kolejki na metę
Na początku lat 80. nie można było kupić alkoholu w sklepie przed godziną 13. Spowodowało to rozwój wielu tzw. met, które zwykle mieściły się w mieszkaniach prywatnych. Tam butelkę wódki można było kupić o każdej porze dnia i nocy. Trzeba było tylko znać tajemny kod, na przykład trzy stuknięcia w drzwi czy okno. Meta miała też tę zaletę, że zawsze był tam mocny trunek. Było to ważne w latach 80., gdy alkohol znalazł się na kartkach żywnościowych. Na jednej kartce były kupony na pół litra wódki.
Bimbrownicy
Władza na wszelkie sposoby starała się walczyć z bimbrownikami. Łamali oni przecież państwowy monopol na sprzedaż tak lukratywnego towaru jak wódka. Bimbrownicy musieli być bardzo uważni. Zdradzić ich mógł unoszący się wokół charakterystyczny zapach drożdży. Na wsiach nieco łatwiej było ukryć aparaturę do produkcji bimbru. Do jego wyrobu wystarczyła woda, cukier i drożdże.
Polacy najchętniej pili w czasie wolnym od pracy. Okres przełomu lat 50. i 60. to pojawienie się obyczaju organizowania imienin pracowników w zakładach pracy, w których alkohol lał się strumieniami. Libacje urządzano zarówno w czasie urlopu w domach wczasowych, jak i na wakacjach "pod gruszą".
p