Ucięte ogon i łapa, zmiażdżona miednica i kolejna łapa, stłuczenia całego grzbietu - z takimi obrażeniami trafił we wtorek do łódzkiej lecznicy mały kundelek. Zmasakrowanego psa znaleźli pracownicy fundacji Azyl. Leżał w trawie koło torowiska. O potrąconym przez tramwaj zwierzęciu zawiadomił łodzianin mieszkający niedaleko torów.

Reklama

"Z jego relacji wynikało, że widział przez okno, jak motorniczy zatrzymał tramwaj, wysiadł, a potem przerzucił psa z torowiska na trawę" - opowiada Katarzyna Ciszewska z fundacji Azyl. Psa musiał potrącić motorniczy poprzedniego tramwaju, który nawet się nie zatrzymał. Kolejny zamiast udzielić psu pomocy, przerzucił zwierzę poza torowisko i odjechał.

Zdaniem Bogumiły Skowrońskiej, dyrektorki łódzkiego schroniska obaj motorniczy złamali ustawę o ochronie zwierząt. "25 punkt tej ustawy mówi, że kierowca ma udzielić pomocy poszkodowanemu zwierzakowi, czyli zawieźć go do lecznicy lub zawiadomić odpowiednie służby i czekać na miejscu wypadku aż przyjadą. Jeśli tego nie zrobi, skazuje zwierzę na cierpienie i śmierć, czyli znęca się nad nim. Za to zaś grozi kara 2 lat pozbawienia wolności" - mówi dyrektorka.

MPK broni jednak swoich pracowników. "Kierujący tramwajem dopełnił wszystkich procedur" - twierdzi z kolei Bogumił Makowski, rzecznik MPK. " Zadzwonił do centrali ruchu, a ta powiadomiła schronisko dla zwierząt" - dodaje.

Obrońców zwierząt taka argumentacja jednak nie przekonuje. "Motorniczy powinien zabrać psa i przewieźć do najbliższej lecznicy, albo przynajmniej poczekać na miejscu wypadku na pomoc" - mówi Skowrońska. Szczególnie, że jak się okazuje kierowca ze schroniska miałby duże problemy z odnalezieniem rannego zwierzęcia.

"Szukałam psa w tej wysokiej trawie dobre pół godziny i znalazłam tylko dzięki pomocy osób, które widziały zdarzenie" - mówi Katarzyna Ciszewska. Jej zdaniem niewiele brakowało, aby pies się wykrwawił.