Idąca w drugiej czwórce czterdziestolatka - wysoka, chuda - odwraca się do swojej potężnie zbudowanej koleżanki i szeptem mówi: "Nie zadzieraj tylko z tą drobną blondynką na końcu, bo jeszcze wsadzi ci kosę w bok. Załatwiła nożem faceta, który się do niej dobierał".
"Tę małą k... zaj... jedną ręką. W minutę zamieni się w kupkę g..." - odparowuje ostrzegana.
Obcasem, tłuczkiem do mięsa, poduszką
Po kilku minutach kobiety zapełniają wszystkie sześć spacerniaków usytuowanych przy pawilonie VII więzienia na warszawskiej Olszynce Grochowskiej. Z wysokiej strażniczej wieżyczki obserwuje je uzbrojony w długą broń funkcjonariusz.
Wobec osadzonych w tym pawilonie wymagana jest szczególna czujność. To największe skupisko zabójczyń w Polsce. Przebywa w nim ponad trzydzieści morderczyń.
Część siedziała już na Grochowie przed oddaniem pawilonu do użytku w lutym tego roku. Ponad trzy czwarte to zabójczynie przesłane tu z różnych ośrodków w kraju. "To chyba oczywiste, że każdy szef więzienia, jeśli tylko ma okazję, pozbywa się najniebezpieczniejszych i sprawiających największe kłopoty. I takie właśnie do nas trafiły" - mówi jeden ze strażników na Olszynce.
Odsiadują tu dożywocie między innymi Małgorzata Rozumecka, która zamordowała dwóch dilerów z Ery, Monika Szymańska, jedna z najbardziej bezwzględnych sprawczyń brutalnego zabójstwa maturzysty Tomka Jaworskiego. Tu odbywa 25-letni wyrok słynna Beata Kamińska, która z zemsty zastrzeliła męża znienawidzonej przełożonej z butiku Ultimo na warszawskim Nowym Świecie.
Siedzą zabójczynie własnych dzieci, koleżanek, sąsiadów, znajomych swych krewniaków, żon swych kochanków, wreszcie zabójczynie własnych mężów lub konkubentów. Są zabójczynie z przypadku i morderczynie psychopatki, które zabijały dla zysku, planując zbrodnię w szczegółach.
Narzędziami mordu były pistolety, noże, strzykawki z usypiającymi środkami, tłuczki do mięsa, kawałki płyt chodnikowych, butelki, śrubokręty, obcasy od szpilek, siekiery, poduszki, kable elektryczne, taborety, paski parciane, wreszcie gołe ręce.
Zabijały dla zysku, z zemsty, z zazdrości. Albo z samej żądzy zabijania, którą wyzwalał w nich alkohol.
Więzienna układanka
Aby dostać się do więzienia, trzeba pokonać dziesiątki torów kolejowych. Łączą one wielkie hangary warsztatów naprawczych taboru kolejowego z odległą o kilka kilometrów stacją Warszawa Wschodnia. Ostatni fragment drogi leśnym wyboistym traktem wydaje się prowadzić donikąd. Więzienie stoi za lasem, w szczerym polu.
Trafiamy akurat na dzień odwiedzin. Ale nie ma tłoku. W kolejce do wejścia ledwie dwie osoby. Strażnicy ważą i kontrolują paczki żywnościowe tych, którzy przedostali się już za pierwszą kratę. Prześwietlają podręczne torby. Każą wywracać kieszenie. Każdy musi przejść przez bramkę z wykrywaczem metali. Otwierają się kolejne kraty. Komórki każą nam zostawić na wartowni.
Idziemy na oddział zabójczyń w towarzystwie Magdaleny Goszczyńskiej-Czub, kierowniczki działu penitencjarnego. Na wewnętrznym placu krzątają się więźniowie i robotnicy. Przemalowują ściany, które dotychczas były żółte, na kolor ciemnej marchewki. Na wzór pawilonu VII, którego odcień jest najbardziej intensywny.
VII to oddział zamknięty. Nowoczesny, wyposażony w specjalne zabezpieczenia. Cele zamknięte 24 godziny na dobę. Apel o 7.00 rano. Dowódca zmiany sprawdza, czy wszystkie więźniarki są w celi. Później kontrola sprzętu i zabezpieczeń. Po apelu każda z osadzonych ma czas na toaletę. Wszystkie posiłki spożywane są w celach. Więźniarki nie pracują, tak jak skazane przebywające w zakładach półotwartych czy otwartych. "Tutaj mają życie jak na kolonii" - wtrąca Robert Czajka, wychowawca pracujący w więziennictwie od piętnastu lat.
Nie ma specjalnych cel dla zabójczyń. "Jak pan sobie wyobraża? Jedna cela dla 148?" - pyta Magdalena Goszczyńska-Czub. Artykuł 148 Kodeksu karnego dotyczy zabójstw. "Przecież by się pozabijały" - tłumaczy.
Więźniarki są dobierane do cel pod względem temperamentu. Tak aby w jednej nie było czterech "dynamitów". Recydywistki nie siedzą z karanymi pierwszy raz. Osoba mająca skłonność do konfliktów jest umieszczana z trzema spokojnymi.
Cele obsadzane są tak, aby z kobietami mającymi wysokie wyroki siedziały skazane z odległą perspektywą wyjścia. Jednym z najważniejszych kryteriów jest podział na cele dla palących i niepalących. Zabójczynie siedzą najczęściej z kobietami, które wyłudzały kredyty, złodziejkami, zawodowymi oszustkami.
Dwie, trzy cele tworzą strefę. Podział musi być dobrze przemyślany, bo na ten sam spacer mogą wychodzić jednocześnie tylko cele z tej samej strefy. Trzeba zapobiec konfliktom na spacerniaku. I nie wolno dopuścić, żeby mogły się tam spotkać osoby zamieszane w tę samą sprawę.
Składy w celach co pewien czas się zmieniają. Nie tylko wtedy, gdy któraś ze skazanych wychodzi na wolność. Czasem spokojna przez kilka lat specjalistka od włamań z dnia na dzień zamienia się w krzykliwą, kłótliwą i mającą pretensje do całego świata histeryczkę. Albo opryskliwa i agresywna więźniarka niespodziewanie łagodnieje. Wtedy trzeba je przenieść.
Zabójczynie "kuchenne"
"Najmłodsza ze skazanych ma 22 lata, najstarsza 83. Tą ostatnią wszyscy nazywają tu babcią" - opowiada Robert Czajka.
Babcia Irena zabiła swego męża, kiedy miała już blisko 70 lat. Jest jedną z tzw. zabójczyń kuchennych, które stanowią dwie trzecie osadzonych w więzieniu na Olszynce Grochowskiej.
Zabójstwa "kuchenne" to lwia część wszystkich morderstw dokonywanych przez kobiety. Morderczynie domowe są jednocześnie sprawczyniami i ofiarami. Przemoc, której wobec kobiet przez lata dopuszczają się mężowie czy konkubenci, sprawia, że w desperacji chwytają za byle broń. Najczęściej nóż. Zrozpaczone kładą się później przy zabitym albo same w krótkim czasie zgłaszają się na policję. To właśnie te kobiety najczęściej szukają pomocy u specjalisty.
"Szczególnie podatne na depresje są matki" - tłumaczy nam Jacek Olchawski, więzienny psycholog. "Nie mogą sobie poradzić z tym, że odebrały ojca własnym dzieciom, a te musiały trafić do domu dziecka lub do rodzin zastępczych" - odpowiada. Ale dzieci tylko w rzadkich przypadkach mają pretensje do skazanych. Większość utrzymuje z nimi bliskie kontakty, odwiedza je w więzieniu. Często zabójstwo domowego tyrana, którego ofiarami były też one, wzmacnia ich więzi z matką.
Pomocy psychologa szukają także kobiety, które zabiły w wypadku samochodowym, same będąc o włos od śmierci. Obsesyjnie wracają myślami do momentu wypadku. Niszczy je poczucie winy.
Pozostałe więźniarki VII pawilonu to zabójczynie przyjaciółek, sąsiadów. I te, które zamordowały z zemsty bądź dla zysku. Albo w pijackim amoku.
Seks i alkohol
"Pochodzi z małego miasta na południu Polski" - informują nas przewodnicy, zanim do pokoju wychowawcy, małej klitki na pierwszym piętrze budynku, wejdzie jedna z mieszkanek pawilonu VII.
Drzwi uchylają się, ukazując drobną, kruchą dziewczynę o łagodnej fizjonomii i nieufnym spojrzeniu. Blondynka siada na brązowym zydelku. Jest wyprostowana, napięta jak struna. Bije od niej zmysłowością i zepsuciem. Skręca ręce i napina palce. Delikatne dłonie twardo opadają na ściśnięte kolana. Lewy kciuk zdobi delikatny tatuaż w formie pierścionka. Kolejny znajduje się na przegubie lewej ręki. Pierścionek jest oznaką związania się na stałe z mężczyzną. Dwie długie kreski, a między nimi kropka symbolizują przerwę w życiorysie. W więzieniu spędzi 14 lat.
Na nasze pytania o przeszłość odpowiada półsłówkami. 22-letnia dziś Wioletta N., nie chce wracać do tego, co się wydarzyło na początku stycznia 2006 r. Wtedy to, razem z Tomaszem O. - wówczas chłopakiem, a dziś poślubionym w więzieniu mężem - szukali pokoju do wynajęcia. Trafili do 54-letniego Jerzego G., który mieszkał samotnie przy ul. Partyzantów w Zamościu.
Żeby ułatwić negocjacje, na stole pojawił się rozrobiony spirytus. Alkohol był na tyle mocny, że biesiadnicy niedługo po rozpoczęciu libacji posnęli. Po przebudzeniu towarzystwo postanowiło kontynuować popijawę. Kiedy trunku zabrakło, Tomasz O. poszedł na miasto w poszukiwaniu alkoholu. Wcześniej musiał zorganizować pieniądze.
Podczas gdy Tomasz odwiedzał kolejnych znajomych, prosząc o pożyczkę, między gospodarzem a Wiolettą doszło do awantury. Dziewczyna chwyciła nóż. Uderzała w ręce Jerzego. Poranionemu kazała się rozebrać do naga. Wtedy pojawił się Tomasz. Był zdenerwowany, nie udało mu się "skołować" pieniędzy. Wziął od dziewczyny nóż, zaczął bić Jerzego pięściami po głowie, skakać po nim i kopać. Kiedy gospodarz stracił przytomność, goście przeszukali mieszkanie. Nie znaleźli niczego wartościowego. Wtedy dwudziestolatka chwyciła za nóż i wbiła go w pierś gospodarza. Jerzy G. wykrwawił się na śmierć.
Podczas procesu w listopadzie 2008 r. Wioletta N. przyznała się do zbrodni. W czasie pierwszych rozpraw nie potrafiła wyjaśnić motywów. Później twierdziła, że gospodarz brutalnie ją molestował. Tomasz O. dostał 6 lat. Niedawno wyszedł na przepustkę, podczas której zbiegł. Poszukiwania trwają.
James Bond wiecznie żywy
Pozwolono nam wejść do kilku cel. Przypominają pokoje w skromnym internacie. Stoją w nich po dwa piętrowe łóżka. Na oknach, oprócz krat, wysokie blindy uniemożliwiające kontakt ze światem zewnętrznym. Na ścianach mnóstwo fotografii mężczyzn powycinanych z kolorowych pism. Znani aktorzy, piosenkarze i sportowcy. Wokół okrągłego lustra przyczepione do makatki zdjęcia Mariusza Pudzianowskiego, Daniela Craiga, Toma Cruise’a i Przemysława Salety.
W życiu wielu zabójczyń mężczyźni pojawiają się nie tylko na zdjęciach. Te najbardziej bezwzględne ekscytują kryminalistów, a ci, którzy odsiadują niższe od nich wyroki, zawierają w więzieniach małżeństwa z morderczyniami.
Na wewnętrznej stronie drzwi, na wysokości klamki przyklejona tekturowa skrzynka na korespondencję, którą więźniarki chcą wysłać poza ośrodek. Skrzynki zrobiły same, dlatego różnią się kolorem. Do ścian poprzyklejane własnoręcznie wykonane ozdoby. W większości cel prywatne telewizory. W każdej jest też klasyczny "kukuruźnik" wbudowany w ścianę. Ma tylko pokrętło do regulowania głośności. Leci muzyka bądź komunikaty nadawane z więziennego radiowęzła.
W dwóch celach na stole rozrzucone karty do gry. W innych także papierosy. Dużo kosmetyków, szminek, perfum i kobiecych drobiazgów. Trochę prywatnych ubrań. Na półce z książkami horrory, romanse i fantastyka, książki z cyklu "Saga o ludziach lodu". W szufladach poukrywane pamiątki z życia na wolności - kosmyki dziecięcych włosów, zasuszone kwiaty, wstążki. Niekiedy różańce albo napisane własnoręcznie modlitwy - wiele więźniarek wraca podczas odsiadywania wyroku do praktyk religijnych.
Na jednym z łóżek żywy kwiat w doniczce. To cela 40-letniej kobiety z małej miejscowości na Mazowszu. Przebywa tu ledwie od kilku miesięcy. Według wyroku kobieta zabiła sąsiada za to, że molestował seksualnie jej 14-letniego syna. Została potraktowana surowo, ponieważ zbrodni dokonała dwa lata po tym, kiedy miał miejsce pierwszy incydent między mężczyzną a jej synem.
Królowa zbrodni
W sąsiedniej celi siedzi z dożywotnim wyrokiem 34-letnia dziś Małgorzata Rozumecka zwana przez media "królową zbrodni". Ta była studentka resocjalizacji w czerwcu 1997 r. zabiła dwóch dilerów Ery. Miała wówczas 22 lata.
Klasyczna zbrodnia dla zysku. Zaplanowana i wykonana z bezwzględnością. Swoje ofiary zwabiła do lasu w Komorowie pod pozorem kupienia ponad 30 aparatów komórkowych. Rzekomo dla Dyskusyjnego Klubu Filmowego.
Dół dla przyszłych ofiar wykopano już dzień wcześniej. To właśnie nad nim padły strzały. Jeden z dilerów, który przeżył, został dobity uderzeniami łopaty.
Aparaty sprawczyni spieniężyła na targowisku pod Pałacem Kultury i Nauki.
Małgorzata próbowała uciec z zakładu psychiatrycznego w Tworkach, gdzie jak każdy zabójca przebywała na przymusowych badaniach. W ucieczce pomagał jej ojciec, który rzekomo przyszedł do niej w odwiedziny. Miał przy sobie fałszywy paszport dla córki z meksykańską wizą i bilet lotniczy. Pod szpitalem czekało auto z zapalonym silnikiem. Zbrodniarka i jej ojciec zostali złapani, kiedy biegli do samochodu.
Pochodząca z Pruszkowa Rozumecka od wczesnej młodości fascynowała się światem przestępczym. Jako studentka nawiązała bardzo bliską znajomość z czołowymi gangsterami ze swojego miasta: Krzysztofem Pawlikiem, ps. Krzycho, i Januszem Prasolem, ps. Parasol. Swoje zbrodnicze usługi oferowała doświadczonym bandytom.
"Królowa zbrodni" należy do kategorii przestępczyń określanych jako wyrachowane, bezwzględne, władcze.
- Taka Rozumecka jest nie do uratowania - rzucamy do dwójki naszych przewodników.
- Nie możemy patrzeć na nie przez pryzmat tego, co zrobiły - ripostuje Magdalena Goszczyńska-Czub. - Kierujemy się zasadą: przez bramę wszedł przestępca, za bramę wyszedł człowiek - dorzuca.
- Dlatego musimy wyrzucić z pamięci historie, które sprawiły, że te kobiety znalazły się za kratami - wtóruje wychowawca.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że to jedynie deklaracja na użytek mediów.
- To one muszą chcieć się zmienić. My możemy im tylko pomóc pogodzić się z rzeczywistością, rodziną - dopowiada Olchawski.
Spacer jest dobry na wszystko
Kobiety w o wiele większym stopniu niż mężczyźni angażują personel więzienny w swoje problemy. Choć więźniarki zdają sobie sprawę, że kompromis jest podstawą życia w celi, często dochodzi do konfliktów o drobiazgi. O to, jaki film, na którym programie telewizyjnym oglądać, o to, która ma ładniejszą fryzurę albo bluzkę założoną w dniu odwiedzin. Rozdrażnienie nasila się w czasie świąt.
Kiedy wybucha kłótnia, dochodzi do rękoczynów. Więźniarki potrafią też zdradzić koleżankę z celi, jeśli ta na przykład ukrywa narkotyki: w podpaskach lub w papierkach po cukierkach.
"Przybiegają do mnie ze wszystkim" - opowiada Czajka. "Żebym napisał odwołanie do sądu. Z żalami, że rodzina nie zjawiła się w dniu odwiedzin. Z pretensją, że listy idą za długo. Że prokurator odrzucił wniosek o przyznanie farby do włosów. I że od tego wszystkiego boli głowa".
"Na ten ostatni kłopot polecam im spacer" - mówi wychowawca. "Niech pan spojrzy na spacerniak, jakie wszystkie tam zadowolone".
Spoglądamy przez okno. Jakby na przekór jego słowom dwie więźniarki zaczynają wymachiwać rękami, jedna ściąga drugą na ziemię za włosy. Nasi przewodnicy podrywają się. - Musimy kończyć. Zostawiają nas pod opieką oddziałowej i wybiegają.