Kundelek spod Kielc, to rekordzista, bo z reguły zwierzę wyrzucone z auta przy ruchliwej trasie biega w panice wzdłuż jezdni, aż w końcu ginie pod kołami któregoś z aut. Mały czarny kundel nikomu nie ufa, do nikogo się nie zbliża, bacznie patrzy tylko na każdy przejeżdżający samochód. Dlatego też nie można mu pomóc, bo pracownicy pobliskiego schroniska nie mogą go nawet złapać. Jedyna pomoc to wystawiana miska z jedzeniem.

Reklama

Właściciel psa popisał się inteligencją zdecydowanie mniejszą niż jego podopieczny. Skoro już chciał pozbyć się pupila, wystarczyło że podjechałby 500 metrów dalej i zostawił go oficjalnie w schronisku. Oszczędziłby cierpienia zwierzęciu, a sam tylko trochę najadłby się wstydu.

Dla wielu to drugie jednak jest ważniejsze. W ostatnich tygodniach pod schroniskami i na drogach w całym kraju wyrzucane są masowo zwierzęta. "W jeden weekend mieliśmy psa przywiązanego do płotu, kolejnego do opony na parkingu i dwa dopiero co urodzone szczeniaki w kartonie. Nikt nie odważył się oficjalnie oddać psa opiekunom" - mówi Wanda Dejnarowicz, dyrektor warszawskiego Schroniska na Paluchu, która wyrzucenie pieska pod Kielcami określa dwoma słowami: "Obrzydlistwo i tchórzostwo".

W czerwcu liczba psów trafiających na Paluch zwiększyła się o 15 proc. Powód? Wakacyjne wyjazdy. Często wyrzucane są psy, które były prezentem pod choinkę. Tymczasem psa do schroniska można przynieść za darmo. "Podpisuje sie umowę adopcyjną, bez rzadych kosztów" - zapewnia Dejnarowicz i dodaje. "Ale są też ludzie o dobrych sercach, którzy pomagają zwierzętom" - mówi.

Co za tem można zrobić jeśli widzimy, że ktoś na drodze wyrzuca psa? "Po pierwsze zapisać numer rejestracyjny, po drugie zawiadomić schronisko lub ekopatrol, żeby zabrali psa zanim zginie, po trzecie powiadomić organy ścigania" - mówi Dejnarowicz. Właściciel oczywiście psa już nie dostanie, ale w najlepszym wypadku grozi mu grzywna.