Sprawa Heleny Wojtas-Kalety sięga 1999 roku. W wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" skrytykowała wtedy zmiany w ramówce wrocławskiego oddziału TVP. Chodziło o likwidację trzech programów kulturalnych. Wojtas-Kaleta powiedziała wtedy, że dziennikarze przyjęli tą wiadomość bardzo źle. Podpisała też list otwarty, w którym sprzeciwiono się wprowadzaniu "pseudomuzycznego kiczu".

Reklama

Za to dostała naganę. Przypomniano jej, że jest zobowiązana do ochrony dobrego imienia pracodawcy. Dzienniarka próbowała zmienić decyzję kierownictwa. Bezskutecznie. Wtedy skierowała sprawę do sądu. Ale ani Sąd Rejonowy we Wrocławiu, ani Sąd Okręgowy nie przyznały jej racji.

Wtedy Wojtas-Kaleta skierowała sprawę do Trybunału w Strasburgu. Ten zwrócił uwagę, że TVP jest nadawcą publicznym. Podkreślono, że ma ona do spełnienia misję i właśnie w obronie tej misji występowała dziennikarka. Interes publiczny jest tu więc ważniejszy od interesu pracodawcy.

Wedug sędziów Trybunału takie prawo maja wszyscy dziennikarze. Ich funkcja polega bowiem na przekazywaniu informacji. Obowiązek dyskrecji wymagany przez pracodawcę nie może więc dotyczyć ich w takim stopniu, jak innych pracowników.

Reklama

Trybunał uznał, że w przypadku Wojtas-Kalety został naruszony artykuł 10. Europejskiej Konwencji Praw Człowieka i Podstawowych Wolności, gwarantujący wolność słowa i wypowiedzi. Ale nie zasądził żadnego odszkodowania, bo dziennikarka go nie chciała