Operacja jednej z pacjentek gorzowskiego szpitala opóźniła się o kilkanaście dni. Wszystko to dlatego, że lekarze musieli najpierw operować osoby z zakażeniem. W szpitalu zakaziło się najprawdopodobniej aż 10 osób. Jedna z pacjentek twierdzi, że to przez chińskie nici - tak podobno powiedział jej lekarz.

Reklama

Jeden z zakażonych mówi, że też słyszał o chińskich niciach. "Na początku czerwca miałem pierwszą operację. Po miesiącu na cięciu pojawił się strup, a rana zaczęła się babrać. Musiałem iść na ponowną operację" - mówi "Gazecie Lubuskiej" pacjent szpitala w Gorzowie.

Kierowniczka bloku operacyjnego, Krystyna Skorb twierdzi, że szpital nie używa chińskich nici, tylko amerykańskich i niemieckich. Każde pudełko jest atestowane. Jednak kobieta przyznaje, że czterem pacjentom szwy rzeczywiście się rozeszły. Te osoby były ponownie operowane. "Te przypadki były w odstępach kilku dni. Spowodowały je indywidualne reakcje pacjentów" - tłumaczyła Skorb.

Pacjenci, których rany się rozeszły nie dostaną odszkodowań. "My nie popełniliśmy błędu" - mówi Kamil Jakubowski, zastępca dyrektora szpitala. Zdaniem placówki winni są sami chorzy. "Reakcja na ciało obce, wysoka temperatura, flora bakteryjna uaktywniająca się po przerwaniu skóry, brak higieny po wyjściu ze szpitala" - takie powody rozejścia się szwów wymienia Krystyna Skorb.