Zarzutów dla Remigiusza M., Macieja L. i Henryka S. można się było spodziewać od dawna - prokuratorska analiza sprawy Olewnika z 2007 r., do której udało się dotrzeć DZIENNIKOWI, wymienia ich wprost jako podejrzewanych. Ale wskazuje na jeszcze jednego policjanta z płockiej policji Wojciecha K.

Reklama

"W kręgu osób podejrzewanych o współudział w uprowadzeniu lub o kontakt z jego sprawcami powinni znaleźć się (...) uczestnicy spotkania towarzyskiego w domu Krzysztofa Olewnika ze szczególnym uwzględnieniem Wojciecha K." - taki wniosek wyciągnęli olsztyńscy śledczy szukający odpowiedzi na pytanie, dlaczego śledztwo było prowadzone tak nieudolnie, że porwany z własnego domu 24-letni chłopak po dwóch latach przetrzymywania został zabity mimo przekazania okupu.

W analizie padają oskarżenia. Najcięższe to słowa świadka, znajomego jednego ze sprawców. Człowiek ten przypadkowo widział w 2004 r. spotkanie porywacza z dwoma mężczyznami. Wybuchła między nimi kłótnia o kilkadziesiąt tysięcy złotych. Świadek na zdjęciach rozpoznał Wojciecha K.

A były jeszcze inne poszlaki - telefony. W 2003 r. do Sławomira Kościuka i Wojciecha Franiewskiego, czyli morderców Olewnika, ktoś dzwonił z ulicznych automatów za pomocą trzech kart telefonicznych. Z każdej karty przynajmniej raz dzwoniono z budki w miejscowości, gdzie wówczas mieszkał policjant. Nie dość tego - z tych kart wykonano również połączenie do Komendy Miejskiej Policji w Płocku na numer aparatu, z którego korzystał Wojciech K. Te wszystkie ślady nie zostały jednak wykorzystane przez poprzednie ekipy śledcze.

"Wojciech K. powinien zostać pokazany świadkowi, a potem powinien mu zostać postawiony zarzut” - napisali w analizie olsztyńscy śledczy, którzy przejęli i zakończyli sprawę porwania.

Również prawnicy Olewników dziwią się, że policjanta na razie nie ma wśród podejrzanych.

"My też mamy wątpliwości co do osoby Wojciecha K. i mamy nadzieję, że jego zachowanie zostanie wyjaśnione przez prokuratora" - mówi DZIENNIKOWI pełnomocnik rodziny Olewników, mecenas Ireneusz Wilk.

Ten kolejny policyjny trop wskazujący na związki porywaczy z funkcjonariuszami może tłumaczyć, dlaczego śledztwo było tak nieudolne. "Wszystkie tzw. błędy w sprawie to nie jest indolencja, bo nie popełniłby ich student kryminalistyki. To była przestępcza działalność, a nie zaniedbania" - mówił nam znany kryminolog Brunon Hołyst.