Pilot na kilka sekund przed runięciem maszyny w lasy w okolicach Bolesławca nadał ostatni meldunek o swojej lokalizacji. Potem radiostacja zamilkła. Wiadomo, że na pokładzie maszyny było 30 osób.
Na sygnał z Wrocławia w powietrze podrywają się śmigłowce, które mają odnaleźć miejsce katastrofy i natychmiast udzielić pierwszej pomocy tym, którzy przeżyli. Dyżurne "Sokoły" ratownicze startują z Wrocławia i Hradec Kralowe. Czesi od dawna latają na maszynach ze Świdnika. Z kolei z Holzdorfu w niebo wznosi się UH-1D. To amerykańska maszyna, na której latają Niemcy.
Już na miejscu wypadku jedna z maszyn schodzi tak nisko, że ratownicy na linach zjeżdżają między drzewa. Udzielają pierwszej pomocy najbardziej potrzebującym i przygotowują ich do transportu na noszach i specjalnych szelkach.
Pozostałe dwa śmigłowce opuszczają z pokładu za pomocą wysięgnika liny z zaczepami. Do nich dopinane są szelki z noszami. W tym czasie pilot musi się wykazać prawdziwą perfekcją. Maszyna nie może drgnąć, nawet przy silnym wietrze - inaczej ranny roztrzaska się o drzewa. Operator wyciągarki też musi mieć pewną rękę i udzielać pilotowi dokładnych informacji. Tylko on, wychylony z pokładu, widzi dokładnie, co dzieje się dookoła.
Wspólne ćwiczenia Służb Poszukiwania i Ratownictwa trzech krajów potrwają trzy dni.