"Diamenty pamięci" - bo tak nazywają się diamentowe ozdoby przetworzone z prochów zmarłych - cieszą się coraz większą popularnością także w naszym kraju, choć kremacja nie jest jeszcze u nas tak powszechna, jak np. w USA. "Telefony się urywają" - mówi właścicielka jednego z zakładów pogrzebowych w Łodzi.
Nowa usługa nie jest profanacją zwłok - zapewnia Wojciech Krawczyk, szef Polskiego Stowarzyszenia Kremacyjnego. Wyjaśnia, że diament powstaje z części prochów, reszta trafia do urny i zostaje pochowana, a polskie prawo nie zabrania dzielenia prochów.
Księża też nie uważają tego za profanację. "Jeśli ktoś się uprze i ma za dużo pieniędzy, to nie będzie to nic strasznego" - mówi prowincjał zakonu jezuitów. A pamiątka taka jest rzeczywiście kosztowna. Ceny "diamentów pamięci" wahają się od 16 tys. do nawet 80 tys. zł.
Jak powstaje taki diament? Z prochów wydziela się węgiel i specjalna prasa przekształca go w grafit, a potem w diament. Ten później jest szlifowany i oprawiany. Proces trwa kilka miesięcy, a rodzina może jego kolejne etapy obserwować w internecie. Diamenty mogą mieć różne kolory: różowy, żółty, niebieski. Wielkość kamieni waha się od 1/4 do ponad jednego karata.