Według Kim Kil Sona, który zbiegł w 1997 roku do Korei Południowej, a wcześniej był zatrudniony w Ośrodku Badawczym nr 2, w którym prowadzono badania nad bronią atomową, prace nad TD-2 rozpoczęły się w 1987 roku po wizycie Kim Jong Ila, który miał powiedzieć: "Jeżeli uda nam się to zbudować, nie będziemy się musieli nikogo bać. Nawet te amerykańskie świnie nie będą mogły nam nic zrobić".
Chyba się udało, tak przynajmniej wynika z odtajnionego raportu CIA, w którym napisano: "Ten pocisk może osiągnąć główne miasta i cele wojskowe na Alasce oraz mniejsze wyspy na Hawajach. Udoskonalone warianty TD-2 o zmniejszonej wadze mogą osiągać nawet zasięg 10 000 km, zagrażając zachodnim obszarom Stanów Zjednoczonych od Phoenix (Arizona) do Madison (Wisconsin)".
Jeśli jest to prawdą, to oznacza, że również my - jako sojusznik USA i członek NATO - nie możemy się czuć pewnie. Koreańskie rakiety bez problemu dolecą do Warszawy.
31 sierpnia 1998 roku, bez żadnego wcześniejszego ostrzeżenia, Korea Północna wystrzeliła pocisk balistyczny z poligonu rakietowego znajdującego się w pobliżu Taepodong. Była to konstrukcja dwustopniowa - resztki pierwszego członu spadły do Morza Japońskiego, natomiast napęd drugiego stopnia spadł do wód Zatoki Sanriku. Cztery dni później, 4 września, północnokoreańska Centralna Agencja Informacyjna podała, że wystrzelona rakieta wyniosła na orbitę satelitę Kwangmyongsong ("Gwiazda polarna"). Skoro udało się z satelitą, może udać sie też z bombą...