"Wiem, że mu przed śmiercią lekarze podali coś, co miało zmniejszyć opuchliznę płuc i mózgu. To był chyba corhydron. A teraz czytam, że w ampułkach mogła być trucizna" - szlocha matka chłopaka.

Reklama

Michał rozchorował się praktycznie z godziny na godzinę. Poczuł gwałtowne bóle brzucha i poszedł do lekarza w swojej miejscowości Wiśniewo (woj. mazowieckie). Ten bez chwili namysłu skierował go do szpitala. "Trafił do Szpitala Miejskiego w Siedlcach z podejrzeniami zapalenia trzustki" - opowiada ze łzami w oczach matka.

Wdało się zapalenie płuc i opuchlizna płuc, oskrzeli i krtani. Wtedy postanowiono podać Michałowi lek, który miał zlikwidować opuchliznę. Według Beaty Pasztor, był to właśnie feralny corhydron. Ale zamiast poprawy, nastąpiło gwałtowne pogorszenie. Temperatura ciała spadła do 35,7 stopni C. Gwałtownie spadało również ciśnienie krwi. "Niemal natychmiast Michał przestał oddychać. I to nie wiadomo, dlaczego!" - żali się matka chłopca.

Zmarł. Po sekcji zwłok lekarze stwierdzili, że w organizmie Michała był alkohol i jeszcze coś, co mogło go zabić. Lekarz, który rozmawiał z matką, wykluczył narkotyki. Ale przyznał, że nie wie, co to za specyfik. Być może dodatkowe badania dadzą odpowiedź na to pytanie i wyjaśnią, czy zabił go lek zwiotczający mięśnie, który przez pomyłkę mógł się znaleźć w ampułce z corhydronem.

Reklama