To była kiepska Wigilia. Celę ciężkiego więzienia w Memphis dzielił z największymi zwyrodnialcami. Właśnie czekał na kolejne przesłuchanie przez oficerów FBI, którzy nie pieścili się ze szpiegami. Perspektywy były marne. Dziesięć dni wcześniej Sąd Stanowy Kaliforni skazał go na dożywocie. A miał ledwie trzydziestkę i lubił przecież grać w tenisa na świeżym powietrzu.
Minęło dwadzieścia pięć lat. Posiwiał, ale nie stracił sportowej sylwetki. Doczekał się sławy, pieniędzy i generalskich lampasów. Tę Wigilię spędza gdzieś w Szwajcarii albo Francji. W Polsce nic dobrego na niego nie czeka. Wielu dawnych znajomych z kraju życzy mu by święta spędzał więzieniu. Najlepiej takim jak w Memphis albo chociaż na Rakowieckiej.

Chyba nie ma człowieka o dziwniejszym życiorysie. Historia Mariana Zacharskiego jest utkana z paradoksów. W zależności od tego kto ją opowiada: Zacharski może być super agentem, który ma swoją gablotkę w muzeum amerykańskiego kontrwywiadu. Albo ignorantem, który pokpił wszystko i dał się złapać Amerykanom jak dziecko. W sprawie Zacharskiego legenda miesza się z prawdą na każdym kroku. Gorący patriota, czy agent wywiadów obcych mocarstw, który obalił dwóch polskich premierów? Rzutki przedsiębiorca, czy nieudany biznesmen ze skłonnością do drobnych przekrętów? Bogaty człowiek, ciągle uwikłany w koronkową szpiegowską grę, albo zwyczajny banita, który do kraju przyjeżdża skrycie, na fałszywym paszporcie? Zacharski pewnie dobrze bawi się tą sytuacją. Tajemniczość, niedopowiedzenia i legenda, czyli wszystko jak w książkach szpiegowskich, które uwielbia.

1.

"Czego będę mu życzył na świeta?" - emerytowany generał Henryk Jasik, były szef wywiadu zaciąga się gryzącym dymem z papierosa Cristal. " Tego samego co w zeszłym roku. Tak jak zawsze, powiemy sobie <do spotkania>".
"W Polsce?!"
"Nie, gdzieś na świecie".
Jasik może mówić o Zacharskim tylko w pozytywach. Doskonały, modelowy wręcz oficer wywiadu. Fenomenalna inteligencja. Wielka ambicja i poczucie własnej wartości. Ciekawe, że w podobny sposób charakteryzują go jego przeciwnicy. Zmieniają dodając tylko do słowa ambicja określenie chorobliwa.
Na stoliku przed generałem leży opasła "Księga szpiegów" Polmara i Allena. Jest w niej obszerny artykuł poświęcony Zacharskiemu. Jasik przyniósł też do knajpy "Na Rozdrożu" pożółkły numer "Polityki" sprzed 10 lat z wywiadem, w którym bronił swego przyjaciela. Miał przed czym bronić. W 1996 roku na Zacharskiego wylewano wiadra pomyj. Wtedy po raz pierwszy zakwestionowo otaczający go mit super szpiega, który wykradał tajemnice Amerykanom. Oskarżano, że dla błysku sławy odegrał główną rolę w intrydze, która złamała karierę premiera Oleksego i miała doprowadzić do zniszczenia postkomunistycznej lewicy w Polsce. Oleksy, oskarżany wówczas o szpiegostwo na rzecz Rosji, do dziś nie może spokojnie mówić o generale Zacharskim. "Chcieli mnie aresztować na sali sejmowej. Jednostki Nadwislańskie stały w gotowości. Zdradzieckie ohydne lampasy generalskie. Dziwię się, że go nie parzą" - wścieka się Oleksy na wspomnienie tego, że za sprawę "Olina" Zacharski dostał generalskie szlify.

Własnie ta historia wygnała świeżo upieczonego generała z kraju. Dla lewicy, która wtedy rządziła Polską stał się wrogiem publiczynym numer jeden.
Od tej pory Zacharski jest cieniem. Kilka osób widziało go w Szwajcarii. Mieszkał tam, ale często zmieniał adresy. Podobno bywa też we Francji. Ktoś spotkał go w Brukseli, ktoś inny w Egipcie.
W drugiej połowie lat 90. dotarło do niego dwóch dziennikarzy. Zostawili wiadomość i swoje numery telefonu w opuszczonej przez generała willi na warszawskim Wilanowie. Zacharski oddzwonił. Wyznaczył spotkanie w Genewie, w kafejce, przy ulicy o niemieckojęzycznej nazwie. Dopiero w mieście dziennikarze połapali się, że Zacharski zafundował im szpiegowską łamigłówkę, ulice w Genewie mają przecież francuskojęzyczne nazwy. W amoku reporterzy ruszyli do Zurichu. Adres się zgadzał. Pod knajpę podjechali pięć minut po czasie. Zacharski właśnie dopijał kawę i wstawał od stolika.
Nawet generał Jasik opowiada, że nie widział swojego przyjaciela od trzech lat.
"Na nasze spotkania nigdy nie lecę bezpośrednio. Zmieniam samoloty" - zdradza. Zacharskiego szukali też jego nieprzyjaciele związani z lewicą. Oleksy opowiada, że już raz namierzono Zacharskiego, ale "został spłoszony".
"Pan wysyłał pościg?"
"W żadnym wypadku, chociaż może powinienem kogoś wynająć" - uśmiecha się były premier, który Zacharskiego nazywa "mój ciemiężyciel".
Jasik przyznaje, że jego przyjaciel stał się nieufny: - Po śladach Z. (tak Jasik mawia o Zacharskim) chodził Krzysztof Rogala, zaprzyjaźniony z lewicą korespondent telewizji publicznej w Szwajcarii. Przychodził na lotnisko, obserwował wszystkich przylatujących z kraju i odlatujących do Polski. Liczył, że spotka generała albo kogoś z jego przyjaciół.
Nikt nie potrafi powiedzieć, czy Zacharski w ciągu ostatnich 10 lat pojawił się w Polsce. Są legendy, że tak: pod przybranym nazwiskiem, z fałszym paszportem, ale nie ma dowodów.
Dobrzy koledzy Zacharskiego twierdzą, że nie ma tu po co wracać. Rodzice nie żyją, z polską żoną rozstał się już dawno temu. Gdyby sprawa Olina zakończyła się inaczej Zacharski byłby pewnie kimś ważnym w Polsce - szefem tajnych służb, może ministrem spraw wewnętrznych.

2.

Majorka. 30 lipca 1995 r., druga nad ranem. W holu hotelowym pojawia się Tatiana Ałganowa, żona bogatego rosyjskiego biznsemena. Towarzyszy jej mąż Władimir i dwóch znajomych z Polski. Mężczyźni są w szampańskich nastrojach i postanawiają jeszcze chwilę pogadać na osobności o interesach. Idą do pokoju Polaków. Blisko czterogodzinna rozmowa, która nastąpi za chwilę, będzie jedną z największych porażek w karierze Mariana Zacharskiego.
Zacharski znał się z Ałganowem od lat. Doskonale wiedział, że ten jest pułkownikiem KGB, pracującym pod przykrywką dyplomaty w rosyjskiej ambasadzie w Warszawie. Obaj byli częstymi gośćmi klubu tenisowego Mera, od czasu do czasu grywali ze sobą towarzyskie mecze. Zacharski był zapalonym tenisistą. Przyjaźnił się z prezesem Mery panem Zielińskim. Dzięki niemu poznał wielu ważnych ludzi. Nie tylko Ałganowa, ale i np. Józefa Oleksego. Gdy ten ostatni został premierem Zacharski pojawił się w jego biurze.
"Chciał zostać dyrektorem mojego gabinetu, twierdził, że jest mną zauroczony. Jednak nie przystałem na tę propozycję" - opowiada Oleksy. Sam Zacharski twierdzi, że nigdy o tę posadę nie zabiegał.
Trzy miesiące później Zacharski jadł obiad w towarzystwie innego znajomego z kortów Grigorija Jakimiszyna - I sekretarza ambasady Rosji.
Przy piwie doszło do wymiany zdań na temat Oleksego. Rosyjski dyplomata miał powiedzieć Zacharskiemu, że wie o długoletniej współpracy polityka SLD z radzieckim i rosyjskim wywiadem. Akta tak cennego informatora mają w centrali KGB kryptonim "Olin".Oleksego miał zwerbować właśnie Ałganow, który za ten wyczyn w wieku 27 lat dostał awans pułkownika.
Zacharski był pod wrażeniem. Wykrycie szpiega na samych szczytach władzy to marzenie każdego oficera służb. Natychmiast poinformował ministra spraw wewnętrznych Andrzeja Milczanowskiego i szefa UOP Gromosława Czempińskiego.
Czempiński zdecydował, że Zacharski powinien drążyć sprawę. Za jego udziałem w operacji dodatkowo przemawiał fakt dobrej znajomości z Ałganowem. Rosjanina trzeba było przepytać o kontakty z Oleksy, a w miarę możliwości zwerbować do współpracy z polskim wywiadem.
Należało tylko wybrać miejsce spotkania. Takie by Ałganow był kompletnie zaskoczony, pozbawiony opieki swojej ambasady. Wkrótce pojawiła się wymarzona okazja. UOP dostał sygnał, że Ałganow wraz z żoną bawi na Majorce.
28 lipca Zacharski, wraz z kapitanem Dariuszem Izgórskim docierają na wyspę. Zaczynają szukać dwóch polskich biznesmenów Andrzeja Kuny i Aleksandra Żagla. Zcaharski zna ich i wie, że mają zaplanowane biznesowe spotkanie z Ałganowem. Wpadają na siebie przypadkowo. Ałganow z Żaglem siedzą w samochodzie zaparkowanym przed hotelem. Kuna poszedł na górę do pokoju "za potrzebą", bo dopadł go rozstrój żołądka.
"To był taki niby przypadek" - wspomina Żagiel w rozmowie z DZIENNIKIEM. "Gdyby mój wspólnik nie musiał do klopa nigdy nie byłoby nas w tej historii. A tak trafiliśmy do gazet. Spotkałem kiedyś na lotnisku w Wiedniu Zacharskiego i zapytałem po co nam to zrobił. Powiedział: <Z takimi ludźmi musimy pracować>. Nie bardzo go zrozumiałem".
Wszyscy przywitali się serdecznie i poszli się napić. Ałganow był zadowolony ze spotkania.
Akcję werbunkową Zacharski i Izgórski zaplanowali na następny wieczór. O drugiej nad ranem zaprosili Rosjanina do pokoju. Sprzęt do nagrywania umieścili w teczce dyplomatce. Spotkanie trwało 3 godziny 52 minuty. Ałganow odmawiał wszelkiej współpracy i zbywał polskich oficerów.
"Zacharski: Wołodia pamiętaj. Ja znam w detalach sprawę Olin. Znam sprawę Olin w detalach.
Ałganow: No...
Zacharski:Ja wiem jakie dokumenty przechodziły przez twoje ręce.
Ałganow: Tak?"
Próba przewerbowania pułkownika KGB zakończyła się klapą. Pożegnali się nad ranem w chłodnej atmosferze. Polscy oficerowie w pośpiechu pojechali na lotnisko i pierwszym samolotem odlecieli z wyspy.
Niedługo potem szefowie rosyjskich służb dowiedziały się o całej sprawie. Są na to niezbite dowody. Na odchodnym Zacharski dał Ałganowowi telefon do sekretariatru Henryka Jasika, wówczas wiceszefa resortu spraw wewnętrznych, na wypadek gdyby KGB - ista zmienił zdanie. Ale Ałganow zdania nie zmienił.
Po kilku tygodniach karteczka napisana ręką Zacharskiego wróciła do Polski. Podczas rozmowy w cztery oczy przekazał ją szefowi MSW Andrzejowi Milczanowskiemu, rosyjski wiceszef resortu spraw wewętrznych. To musiał być policzek dla Zacharskiego.
Po klęsce na Majorce Zacharski jeszcze kilka razy spotykał się w Warszawie z Jakimiszynem - tym, który dał pierwszy sygnał o współpracy Oleksego z Rosjanami. Jednak nie zdobył zdaniem prokuratury wojskowej przekonujących dowodów winy Józefa Oleksego. Proponował także wyjazd do Wiednia, by znaleźć tam dowody na szpiegowską przeszłość premiera. Jednak nowe kierownictwo UOP nie zezwoliło na tę eskapadę. Zacharski znalazł się w poważnym kłopocie. Co prawda Lech Wałęsa awansował go na generała, ale była to ostatnia decyzja odchodzącego prezydenta. Jego następca Aleksander Kwaśniewski wymienił kierownictwo służb. Zacharski bał się, że wkrótce może trafić do więzienia.
Józef Oleksy:" Padł przed Zbigniewem Siemiątkowskim (nowy szef MSW) na kolana. Błagał żeby go nie zamykać".
Zbigniew Siemiątkowski: "Józek trochę koloryzuje, ale rzeczywiście Zacharski miał uraz i bał się więzienia".

3.

Przy sprawie "Olin" Zacharski miał do wygrania nie tylko sławę. Mógł za jednym zamachem zdjąć z siebie odium starego PRL-owskiego szpiega, ulubieńca lewicy i człowieka, któremu partie wywodzące się z "Solidarności" nigdy nie ufały. Gdy ministrem spraw wewnętrznych został Andrzej Milczanowski Zacharski szybko wkradł się w jego łaski. Milczanowski miał słabość do owianych legandą oficerów wywiadu. Wielu twierdzi, że wdzięczność ministra były super szpieg zdobył sprawą Inter Ams. Zacharski był pracownikiem tej spółki komputerowej, która dostarczała bez przetargu sprzęt komputerowy do Urzędu Rady Ministrów. Skandal został opisany przez tygodnik "Wprost" i doprowadził do dymisji gabinet premiera Waldemara Pawlaka. Milczanowski mógł tylko zacierać ręce bo nigdy nie darzył sympatią PSL-owskiego polityka.
W czasach Milczanowskiego Zacharski ponownie stał się ważną figurą w UOP, ale nigdy nie dano mu zapomnieć, że jest człowiekiem z innej epoki. W 1994 r. Andrzej Milczanowski mianował go na prestiżowe stanowisko szefa wywiadu. W Sejmie zawrzało. Protestowała cała prawica, twierdząc, że ta nominacja pogorszy nasze stosunki z Waszyngtonem. Tylko Zbigniew Siemiątkowski, dziś gorący krytyk Zacharskiego, bronił go w imieniu SLD: "Wywiadem nie mogą kierować amatorzy, a Zacharski ma sukcesy".
Ambitny oficer po kilku dniach zrezygnował ze stanowiska. Zresztą Lech Wałęsa powiedział, że i tak nie zatwierdziłby tej kandydatury.
Tak na prawdę Zacharski nigdy nie powinien pojawić się na świeczniku. Jego przeszłość, w czasie której działał na szkodę Stanów Zjednoczonych, dyskwalifikowała go. Jednak Zacharskiego rozpierała ambicja. Jeśli czegoś nie znosił, to pozostawania w cieniu.

4.

Środa, 12 czerwca 1985. Na rządowym lotnisku na warszawskim Okęciu zebrało sie kierownictwo polskich służb specjalnych na czele z generałem Zdzisławem Sarewiczem, szefem wywiadu zagranicznego. Na płytę zostało wpuszczonych kilka osób, w tym redaktor Marek Barański z "Dziennika Telewizyjnego", zaufany dziennikarz ówczesnej władzy.
Ten dziwny komitet powitalny niecierpliwie czekał na otwarcie drzwi w niewielkim samolocie, który właśnie nadleciał z Berlina Wschodniego. W końcu w drzwiach wraz z małżonką Barbarą stanął on, 34-letni kapitan Marian Zacharski, PRL-owski James Bond. "Wyszedł z samolotu w jasnym garniturze" - opowiada świadek tej sceny, generał Andrzej Kapkowski, były szef UOP, a w latach 80 oficer kontrwywiadu.
Po zejściu na płytę Zacharski złożył Sarewiczowi krótki meldunek z zakończenia akcji zagranicą. Podniosła atmosfera mieszała się ze wzruszeniem. Udało się wyciagnać z amerykańskiego więzienia człowieka, który wykradał wrogim Stanom Zjednoczonym najnowsze, warte miliardy dolarów, technologie wojskowe.
Powitanie na Okęciu było szczęśliwym finałem misji sprowadzenia superszpiega. Polskie służby prowadziły ją praktycznie od 1981 r. - czyli od wpadki Zacharskiego. Plan operacji „Sondar” był prosty. Trzeba było złapać jak najwięcej szpiegów CIA, bo Zacharski był dla Amerykanów zbyt cenny by wymienili się jeden za jednego.
"Na tę operację zrzuciło się kilka krajów demokracji ludowej, które oddały nam złapanych agentów amerykańskich" - opowiada generał Kapkowski.
Do wielkiej wymiany doszło w dżdzysty poranek, 11 czerwca 1985 r. na moście Glienicke, łączącym Berlin Wschodni z zachodnią częścią tego miasta.
Do końca było nerwowo. Zacharski mógł w ostatniej chwili odwróci sie na pięcie i powiedzieć: "Nie wracam, wolę zostać w Ameryce".
Ale wszystko poszło zgodnie z planem. 25 agentów odjechało na Zachód, 3, w tym Zacharski, ruszyło na Wschód.
Przyjęto go jak bohatera. Na spotkaniach w willi MSW w podwarszawskiej Magdalence na specjalnych seminariach opowiadał kolegom ze służb o swej misji w Ameryce. Ale festyn sie skończył i służby nie wiedziały, co z Zacharskim zrobić. Młody bohater marzył o kolejnych akcjach, ale nie mógł działać - przecież cały świat wiedział, że jest agentem. Za biurko się nie nadawał. Wywiad znalazł sposób. Posłał Zacharskiego do Pewexu. W sieci dolarowych sklepów robi błyskawiczną karierę. W 1990 roku jest już szefem całej firmy. Niejasne interesy w Pewexsie i późniejszy związki z ludźmi handlującymi nielegalnie samochodami, będą się ciągnąć za Zacharskim przez lata.

Tymaczem dawny super szpieg, będąc szefem Pewexu, nawiązuje nowe kontakty, w wolnych chwilach gra w tenisa w dyplomatami, również radzieckimi, w mundialowym studiu TVP gościnnie komentuje mecze piłkarskie. Na ręku nosi Omegę, najlepszy szwajcarski zegarek, mieszka w efektownej willi w Wilanowie i jest salonowym lwem. Ma mnóstwo znajomych.
"Spotkać się z Z. to było coś. Był przecież legendą, człowiekiem, który zadał potężny cios mocarstwu" - mówi generał Jasik.


5.

Jak wiele spraw w życiu Zacharskiego, jego legenda zaczęła się na tenisowym korcie, w Kaliforni w ciepłą wrześniową niedzielę 1977 roku. Zacharski trenował właśnie serwisy, gdy zauważył go 56-letni William Holden Bell. Bell zaproponował partyjkę, bo tego popołudnia nie miał z kim zagrać. Kilka gemów zakończyło się wielką przyjaźnią. 30 lat młodszy Zacharski przypominał Amerykaninowi Kevina Bella - syna, który zginął w wypadku samochodowym. Bell przyeżywał trudny okres. Rozstał się z żoną. Jego nowa partnerka młoda stewardessa nie była akceptowana przez jego przyjaciół. W dodatku po kosztownym rozwodzie wpadł w tarapaty finansowe.
Jego nowy przyjaciel nie tylko rozumiał jego troski, ale gotów był zaoferować pomoc finansową. Kilka razy pożyczył pieniądze. W zamian prosił tylko o pomoc w nauce specyficznego, technicznego angielskiego. Było to potrzebne Polakowi, który mimo młodego wieku, był przedstawicielem POLAMCO filii dużej centrali handlu zagranicznego "Metalexport" i zajmował się importotem na rynek amerykański polskich obrabiarek i silników elektrycznych. Bell chętnie zgodził się pomóc. Przynósł z pracy foldery swojej firmy, by przyjaciel miał co poczytać. Amerykanin pracował w zakładach Hughes Aircraft Corporation, związanych z przemysłem zbrojeniowym. Był inżynierem elektronikiem odpowiedzialnym za systemy radarowe. Zacharski sprytnie wciągał Bella w niebezpieczną grę. Dowiedział się, że inżynierowi brakuje pieniędzy na wykupienie domu. Zaproponował 12, 5 tysiąca dolarów, w zamian za jawne materiały na Hughes Aircraft Corporation. Tym razem jednak zażądał pokwitowania. Bell podpisał papier. Od tej pory był schwytany w sidła polskiego wywiadu. To był moment triumfu Zacharskiego. Czekał na ten dzień długo. Od dwóch lat był w Ameryce, starał sie nie prowokować FBI, z pełnym zaangażowaniem sprzedawał obrabiarki. W końcu znudzone FBI uznało, że młody Polak jest jedynie rzutkim handlowcem. Spotkanie z Bellem oczywiście nie było przypadkowe. Przez tygodnie luźnej znajomości, gdy tylko graliw tenisa, Zacharski budował portret psychologiczny przyszłej ofiary. Materiał został potem przesłany do Warszawy i posłużył do opracowania metody werbunku inżyniera. W końcu Bell tak wciągnął się we współpracę, że co pół roku latał do Europy, gdzie spotykał si z oficerami polskiego wywiadu. Łącznie Bell otrzymał 170 tysięcy dolarów, z czego w gotówce 110 tysięcy i w postaci złotych monet 60 tysięcy. Przekazał wywiadowi około dwudziestu ściśle tajnych dokumentów: dokumentację systemu radarowego uniemożliwiającego wykrycie amerykańskich samolotów przez naziemne stacje radiolokacyjne, system radarowy przeznaczony dla czołgów oraz eksperymentalny system radarowy dla US Navy, dokumentację rakiet powietrze-powietrze "Phoenix", papiery udoskonalonej wersji rakiety przeciwlotniczej "Hawk", rakiety przeciwlotniczej "Patriot" oraz systemu obrony przeciwlotniczej państw NATO i systemów sonarowych służących do wykrywania okrętów nawodnych przez okręty podwodne.

W Pentagonie straty liczono w milardach dolarów. Nie jest tajemnicą, że dokumenty szły do Moskwy, ale KGB płaciło za nie polskiemu wywiadowi ogromne pieniądze. Ciekawe, że Zacharski i Bell w swych osobistych kontaktach nigdy nie użyli słów „wywiad”, czy „szpiegostwo” i do końca wmawiali sobie nawzajem, że chodzi tylko o naukę angielskiego.
Zacharski był doskonale przygotowany do takiej gry. Już jako młody student prawa Uniwersytetu Warszawskiego został wypatrzony przez „werbowników” wywiadu. Był szkolony w operacyjnych mieszkaniach służb i przygotowywany do roli „nielegała”, który działa na terenie wroga bez pomocy rezydentury wywiadu czy polskiej placówki dyplomatycznej.
Niestety, nawet tak wyszkolony człowiek nie uniknął wpadki. Ale wewnętrzne dochodznie w wywiadzie dowiodło, że wina nie leżała po stronie Zacharskiego. Generałowie Czesław Kiszczak i Władysław Pożoga twierdzą, że Bella i Zacharskiego wydał „kret” z centrali wywiadu w Warszawie. Nazywał się Jerzy Koryciński i w 1983 roku uciekł na Zachód.
Zacharskiego aresztowano w czerwcu 1981 roku. Skazano go na dożywocie. W więzieniu był poddawany szykanom, siedział z najgorszymi kryminalistami, gdy tylko pewniej się poczuł zmieniano mu otoczenie. Nawet po wydaniu wyroku był bez przerwy przesłuchiwany przez FBI. Grożono mu, obiecywano fortunę, w więzieniu dowiedział się o śmierci ojca, ale nigdy się nie złamał. Złote monety, którymi Zacharski przekupywał Bella do tej pory w gablotce wiszą w siedzibie FBI.


6.

Problem w tym, że nie wszyscy wierzą w historię o niezłomnym oficerze. Niektórzy nawet podważają to, że Zacharski w ogóle był oficerem. Uważają tak na przykład generał Sławomir Petelicki, były szef wywiadu Zbigniew Siemiątkowski i były szef UOP Andrzej Kapkowski. W rozmowie z nami zgodnie twierdzą, że Zacharski dostał stopień kapitana dopiero, gdy siedział w amerykańskim więzieniu. Do Stanów młody Marian pojechał dzięki plecom, które jego rodzice mieli w najwyższych władzach. Generał Petelicki, były oficer wywiadu, znany szerzej jako późniejszy twórca GROM-u opowiada: "Pojechał do Ameryki pracować". Przypadkowo poznał Bella na korcie. Jako nieprzeszkolony cywil nie połapał się, że może to być cennym źródło informacji. Ale w czasie wizyty w Polsce pochwalił się w gronie kilku osób, że poznał takiego gościa na korcie tenisowym. Traf chciał, że przechwałkę Zacharskiego usłyszał człowiek, dziennikarz zresztą, który pracował dla naszego wywiadu. Przekazał tę wiadomość natychmiast i polskie służby postanowiły zaplować na Bella.
Potem, jak mówi generał, Zacharski wziął udział w skontaktowaniu Bella z „profesjonalistami z polskiego wywiadu”, którzy, za pieniądze, wyciagali od Amerykanina najcenniejsze informacje w czasie jego urlopów w Europie. "Tu rola Zacharskiego sie skończyła. Problem w tym, że on kompletnie zlekceważył wydany mu zakaz kontaktowania się z Bellem" - tłumaczy generał.
Zdaniem Petelickiego również wpadka nastąpiła nie poprzez zdradę oficera z centrali, a przez przypadek i amatorszczyznę Zacharskiego. W zakładach, w których pracował Bell zmienił się szef ochrony. Na posadę przyjęto emeryta z CIA. Nowy szef postanowił zarobić trochę pieniędzy. Skontaktował się ze swoim przyjacielem, także weteranem wywiadu, który handlował na emeryturze sprzętem kserograficznym. Ubili interes. Hughes Aircraft Corporation kupiło nowoczesne ksera liczące, ile kopii dokumentów robi każdy z pracowników. Szef bezpieczeństwa, który za transakcję dostał prowizję, szybko zobaczył, że Bell za każdym razem robi z oryginału dwie kopie. I Bell przyparty do muru wsypał Zacharskiego.
Polski wywiad domyślał się, że FBI depcze po piętach Zacharskiemu. Wydano rozkaz natychmiastowej ewakuacji. Jednak Zacharski go zignorował i poszedł na ostatnie spotkanie ze swoim tenisowym partnerem. Bell, przesłuchiwany przez FBI i zachęcony objetnicą zmniejszenia kary za zbrodnię szpiegostwa, przyszedł wyposażony w ukryty magnetofon. Zacharski nie wychwycił podstępu i dał sie nagrać. Z zapisu jasno wynikało, że Polak jest szpiegiem.

7.

W życiu Mariana Zacharskiego tylko jedno jest pewne: urodził się w Sopocie, w inteligenckiej rodzinie. Rodzice dbali o wykształcenie syna, chcieli by robił karierę. Od najmłodszcyh lat uczyli go także grać w tenisa, bo to sport, który otwiera wiele możliwości. W przypadku Mariana Zacharskiego być może nie był to najlepszy pomysł.