Od 12 lat Zacharski milczy. Z dziennikarzami unika kontaktu. Odzywał się tylko kilkakrotnie. Zadzwonił m.in. do DZIENNIKA, aby skomentować artykuł na swój temat. Autorzy serialu TVN Bogdan Rymanowski i reżyser Wojciech Bockenheim szukali go ponad rok. DZIENNIK rozmawia o filmie i jego kulisach.

Reklama

ANNA NALEWAJK: Dlaczego zrobił pan serial właśnie o Marianie Zacharskim?
BOGDAN RYMANOWSKI:
Zacharski był idealnym kandydatem na film. Od czasów afery Olina” właściwie każda moja rozmowa z ludźmi służb specjalnych schodziła na niego. Tylko bohater tych opowieści wciąż milczał. 12 lat temu z jedną walizką wyleciał z Polski i rozpłynął się we mgle. To człowiek z tajemniczym życiorysem, budzący skrajne emocje. Jedni ściągali czapki z głów przed jego profesjonalizmem, drudzy oskarżali go o pracę na rzecz KGB, a jeszcze inni o to, że jest zwykłym mitomanem. Zacharski to banita. Chcieliśmy z reżyserem Wojciechem Bockenheimem odpowiedzieć na pytanie, czy został nim z wyboru, czy ktoś go do tego zmusił.

Jak pan do niego dotarł?
Dotarłem do jego najbliższego przyjaciela, który mieszka w Polsce. Powiedziałem, że chciałbym zrobić z Zacharskim wywiad. On, że prośbę przekaże, ale nie daje żadnych gwarancji, iż Włodek (bo tak o Zacharskim mówią koledzy) w ogóle się odezwie. Dał mi do zrozumienia, że jestem kolejnym dziennikarzem, który o to prosi, i jak dotąd Zacharski wszystkie takie propozycje odrzucał. A jednak po kilku miesiącach zadzwonił telefon i zaczęła się "szpiegowska przygoda”.

Podobno nie było łatwo zrealizować ten film?
Najważniejsza była dyskrecja. O tym, że kręcimy film, wiedziała bardzo mała liczba osób. Każdy, kto pracował nad serialem, musiał podpisać kwit o zachowaniu tajemnicy. Bałem się, że jeśli zacznie się szum, to Zacharski może się wycofać. Jemu i nam cisza dawała poczucie bezpieczeństwa. Szukaliśmy informacji o nim wszędzie, gdzie się dało, także w Moskwie. Zrobiliśmy wywiad z ostatnim szefem KGB Władimirem Kriuczkowem dosłownie na kilka tygodni przed jego śmiercią. Chcieliśmy porozmawiać z Markusem Wolfem, legendą wywiadu NRD. Niestety, umarł dwa dni przed rozmową. Kiedy z nami rozmawiał przez telefon, był w fantastycznej formie. Mnie dwukrotnie próbowano się włamać do mieszkania, a kiedy wracaliśmy z Majorki, gdzie szukaliśmy śladów Władymira Ałganowa, zaginęły nam bagaże. Kilka razy miałem dowody na to, że jesteśmy podsłuchiwani. Rozmawiałem kiedyś z Zacharskim przez telefon stacjonarny, a następnego dnia fragment tej rozmowy ktoś nagrał mi na skrzynkę komórki. Nie wiem, co o tym myśleć, może ktoś chciał nam dać do zrozumienia, że dobrze wie, czym się zajmujemy? Nie wiem.

Czy Marian Zacharski zasłużył na film?
Nie jesteśmy hagiografami. Ani ja, ani Wojtek Bockenheim nie byliśmy zainteresowani budowaniem ołtarzyka. Chcieliśmy pokazać człowieka z krwi i kości, z jego wszystkimi zaletami i wadami. Postawiliśmy warunek: robimy film o panu, ale nie ma pan wpływu ani na jego scenariusz, ani na jego wydźwięk. Chyba nie ma w Polsce takiej drugiej osoby, z takim bagażem, z takimi przeżyciami jak Zacharski. W jakimś sensie jest on postacią z dramatu Szekspira, człowiekiem, który żyje w cieniu swojej przeszłości. Jest przekonany, że gdyby pozwolono mu dokończyć sprawę Oleksego, to nikt nie mówiłby o nim jako o prowokatorze. Mówi w filmie o tajemniczej postaci z Rosji, która mogła dostarczyć wywiadowi olbrzymiej wiedzy na temat agenturalności polityków. Myślę zresztą, że powiedział nam może 10 - 15 procent tego, co wie. Reszta informacji to jego polisa ubezpieczeniowa, na wypadek, gdyby ktoś naprawdę chciał go znaleźć.