Według oficjalnej wersji, Damian C. twierdzi, iż słyszy tajemnicze głosy, nie rozróżnia kolorów, ślini się i bełkocze. Według informatora "Dziennika Łódzkiego", dziwne jest jednak, że dostał szału dokładnie wtedy, gdy konwój wyjeżdżał z więzienia. Policjanci, między którymi siedział Tomasz Ch., zginęli. Wartownik ewidentnie celował do siedzących w samochodzie mężczyzn. Ta tragedia nie ma precedensu na świecie. Nigdy dotąd na świecie policjant nie zginął od kul więziennego wartownika.

"To była egzekucja. Nie pozwólcie zamydlić sobie oczu wersją o chorobie psychicznej Damiana C. i opowieściami o jego problemach rodzinnych, stresującej pracy. Głosy to on słyszał, ale w telefonie komórkowym" - twierdzi informator "DŁ". "Mam poważne podejrzenia, że za pieniądze zobowiązał się zabić aresztowanego, by zamknąć usta wszystkim, którzy chcieliby pomóc rozpracować mafię naczepową" - dodaje.

Dodatkowo temperatury opowieściom informatora dodaje fakt, że to właśnie policjanci, którzy zginęli od kul wartownika, rozpracowywali tenże gang.

Poważnie doniesienia "DŁ" traktuje płk Marek Lipiński, dyrektor więzienia. Twierdzi, że Damian C. nigdy nie sprawiał wrażenia chorego psychicznie.

Jednak pojawia się pytanie, jak informacje o uzgodnionej współpracy aresztanta z prokuraturą mogły się przedostać do przestępców? Jak pisze "DŁ", wielu policjantów, z którymi gazeta konsultowała tę wersję wydarzeń, reagowało nerwowo. Mówili, że o "pewnych sprawach" wolą nie wiedzieć.

Podinspektor Marek Wrzawiński, naczelnik wydziału ds. przestępczości samochodowej w Komendzie Wojewódzkiej Policji w Łodzi, potwierdza gazecie, że afera z naczepami samochodowymi to wielki, ogólnopolski przekręt. Gangsterzy zgarnęli co najmniej kilkadziesiąt milionów złotych, kradnąc i wyłudzając odszkodowania - pisze "Dziennik Łódzki".