Policjanci napisali, że "śledztwem objęto 276 lekarzy i przedstawicieli firm farmaceutycznych" - podaje "Wprost". "Należy podkreślić, że wobec tylu osób zgromadzono materiał dowodowy już pozwalający na przedstawienie zarzutów" - cytuje tajny policyjny raport. Potwierdzałoby to wcześniejsze informacje tygodnika, który pisał, że w aferę zamieszanych jest blisko 300 osób.

Zdaniem dziennikarzy, policyjny dokument potwierdza też ujawnione przez nich informacje, że śledztwem objęci są urzędnicy Narodowego Funduszu Zdrowia i Ministerstwa Zdrowia.

Ministerstwo jednak dalej odrzuca oskarżenia. Jego rzecznik Paweł Trzciński twierdzi, że ujawniony dokument dotyczy jedynie "możliwości wystąpienia korupcji", a nie odnosi się do tej konkretnej sprawy.

Oficjalnie prokuratorzy mówią o 26 podejrzanych - ośmiu już za kratkami - i zarzutach dla firmy farmaceutycznej. Z informacji radia Tok FM wynika, że może chodzić o firmę Johnson&Johnson. Zastępca prokuratora generalnego Jerzy Engelking twierdzi, że w aferę związaną z korumpowaniem środowisk medycznych nie są zamieszani wysocy rangą urzędnicy Ministerstwa Zdrowia. Śledztwo w tej sprawie od listopada prowadzi Prokuratura Okręgowa w Radomiu.

"O całej sprawie dowiedziałem się z gazety" - tłumaczy minister zdrowia. "Ani przedstawiciele policji, ani prokuratury nie rozmawiali z nami na ten temat" - dodaje. Wkrótce sprawą zajmie się specjalna grupa w Komendzie Głównej Policji. Sprawdzi doniesienia z całego kraju.

Zarzuty wobec podejrzanych obejmują m.in. umieszczanie za łapówkę produktów na listach leków refundowanych, ustawianie przetargów i finansowanie lekarzom drogich wycieczek zagranicznych. Wśród zatrzymanych jest m.in. ordynator szpitala w Radomiu.

Zdaniem prokuratury, lekarz dostawał od dwóch firm łapwki i kosztowne prezenty, jak na przykład wycieczki do egzotycznych krajów. Wszystko za ustawianie przetargów w szpitalu.

Według "Wprost", wysocy urzędnicy ministerstwa za łapówki i prezenty na listach refundacyjnych mieli umieszczać odpowiednie leki. Wpisanie produktu na taką listę oznacza dla produkującej go firmy wielokrotny wzrost sprzedaży specyfiku. Medykamenty umieszcza na liście tzw. zespół do spraw gospodarki lekami, na którego czele stoi wiceminister zdrowia Bolesław Piecha.

W rozmowie z "Wprost" Piecha tłumaczył, że procedury umieszczania leku na liście są przejrzyste i jest wykluczone, by na decyzję zespołu miały wpływ firmy farmaceutyczne. "Na pewno próbują lobbować u członków zespołu, ale staramy się, by firmy z nami współpracowały, przedstawiając twarde dane naukowe, a nie stosowały różnego rodzaju chwyty" - wyjaśniał Piecha.