Chłopiec wymagał pomocy, bo w czasie silnego sztormu spadł z koi. Mocno uderzył się w głowę. Na szczęście na pokładzie promu wracającego ze Szwecji do Polski byli lekarze. Ci uznali, że chłopczyk może mieć pękniętą czaszkę i musi być natychmiast odwieziony do szpitala - pisze "Głos Pomorza".
Prom był jeszcze na szwedzkich wodach, więc o pomoc poproszono Szwedów. Ale ci uznali, że sztorm jest zbyt silny. Nie chcieli ryzykować życia pilotów dla uratowania chłopca.
Po godzinie prom wypłynął ze szwedzkich wód terytorialnych i wtedy poproszono o pomoc polską marynarkę. Ratownicy od razu wsiedli w śmigłowiec i po pół godzinie dotarli do promu. Statek był wtedy niecałe 100 kilometrów od Ustki.
Przy bardzo silnym wietrze, który dochodził do 40-50 km/h, jeden z ratowników opuścił się po linie na pokład. Zabrał chłopca, a potem jego dziadka i śmigłowiec odleciał do Słupska.
W szpitalu chłopczyk przeszedł pełne badania. Okazało się, że choć na zewnątrz głowy był krwiak, to w mózgu go nie było. Chłopiec ma pękniętą czaszkę w okolicach potylicy, ale jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Jeszcze w nocy przyjechała do niego mama. Dawid zostanie w szpitalu jeszcze przez tydzień.