Doktorat odnaleźli dziennikarze "Polityki". Szukali go od miesięcy. Ponieważ były kłopoty ze zlokalizowaniem pracy, pojawiły się pogłoski, że to premier ją ukrywa. Mówiono, że albo wstydzi się politycznych treści, które mógł przemycać do pracy (po to, by podlizać się władzy i dostać doktorat) albo wstydzi się kiepskiej jakości badań naukowych, które prowadził.
Okazało się, że ani jedno ani drugie. W doktoracie nie ma żadnej pochwały socjalizmu, marksizmu czy leninizmu. Choć nie oznacza to, że premier całkowicie stronił od polityki w swojej pracy. W rozdziale drugim doktoratu - który opisuje zarządzanie szkołą wyższą po studenckich zamieszkach w 1968 roku - pada nazwisko Adama Michnika (ale tylko w kontekście tych zamieszek).
To do czego można się jedynie przyczepić, to objętość doktoratu. Standardowa praca doktorska liczy nawet 1000 stron. Tymczasem Jarosław Kaczyński napisał pracę na 265 stron, z których 36 zajmują przypisy.
Dziennikarze długo szukali doktoratu premiera. Znaleźli go na strychu budynku Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego. Praca zatytułowana "Rola ciał kolegialnych w kierowaniu szkołą wyższą" ma zaledwie 229 stron. To mało jak na doktorat. Co ciekawe - premier pisał m.in. o Adamie Michniku.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Powiązane
Reklama
Reklama
Reklama