Doktorat odnaleźli dziennikarze "Polityki". Szukali go od miesięcy. Ponieważ były kłopoty ze zlokalizowaniem pracy, pojawiły się pogłoski, że to premier ją ukrywa. Mówiono, że albo wstydzi się politycznych treści, które mógł przemycać do pracy (po to, by podlizać się władzy i dostać doktorat) albo wstydzi się kiepskiej jakości badań naukowych, które prowadził.

Okazało się, że ani jedno ani drugie. W doktoracie nie ma żadnej pochwały socjalizmu, marksizmu czy leninizmu. Choć nie oznacza to, że premier całkowicie stronił od polityki w swojej pracy. W rozdziale drugim doktoratu - który opisuje zarządzanie szkołą wyższą po studenckich zamieszkach w 1968 roku - pada nazwisko Adama Michnika (ale tylko w kontekście tych zamieszek).

To do czego można się jedynie przyczepić, to objętość doktoratu. Standardowa praca doktorska liczy nawet 1000 stron. Tymczasem Jarosław Kaczyński napisał pracę na 265 stron, z których 36 zajmują przypisy.