O praktykach prezesa firmy budowlanej policjanci wiedzieli od kilku tygodni. Do jego zatrzymania brakowało im tylko zeznań pokrzywdzonych kobiet. W końcu o przeżytym koszmarze zgodziła się opowiedzieć 22-latka, która starała się o przyjęcie do pracy.

Ogłoszenie znalazła w prasie. Wysłała swoje CV i zaproszono ją na rozmowę. Spotkanie prezes zaproponował po południu, kiedy w biurze nie było już nikogo. Gdy tylko weszła, prezes zamknął drzwi gabinetu na klucz i przeszedł do konkretów. Powiedział, że warunkiem przyjęcia do pracy jest badanie ginekologiczne. Dodał od razu, że musi przeprowadzić je sam, bo tylko do siebie ma zaufanie. Na dowód swoich kwalifikacji pokazał dziewczynie dyplom uzyskania II stopnia specjalizacji ginekologicznej, wydany przez lubelską Akademię Medyczną.

"Dokument był fałszywy, wydrukowane na zwykłej drukarce" - mówi sierż. Magdalena Jędrzejek z lubelskiej Komendy Miejskiej Policji w Lublinie. Jacek S. kazał kobiecie podpisać oświadczenie, że zgadza się na przeprowadzenie przez niego badania. Potem wyjął reklamówkę, w której miał narzędzia medyczne, między innymi ginekologiczne, i położył pokrzywdzoną na rozłożonym na biurku prześcieradle. Zaskoczona i przerażona młoda kobieta po wszystkim usłyszała, że ma pracę.

Dziewczyna nie skorzystała z propozycji. Do firmy przyszła, by zabrać swoje dokumenty. O wszystkim też opowiedziała policji.

Dzisiaj Jacka S. zaskoczyli w domu policjanci. Przeszukali jego mieszkanie i samochód. W bagażniku alfy romeo znaleźli reklamówkę z przyrządami. Znaleziono też sfałszowaną dokumentacją medyczną, a także kilka kwestionariuszy osobowych młodych kobiet, które starały się o przyjęcie do pracy.

Prezes przyznał się, że badał wcześniej jeszcze dwie inne kandydatki. Policja podejrzewa jednak, że ofiar ginekologa-amatora może być znacznie więcej.

Prezesowi postawiono zarzuty molestowania seksualnego i narażenia zdrowia kobiet. Prokuratura wystąpiła do sądu z wnioskiem o jego aresztowanie.