"Zwróciłem się z tą propozycją do prezydenta Chełma. Wierzę, że jemu też będzie zależeć na ukróceniu cierpień zwierząt" - mówi DZIENNIKOWI radny Dominik Kisiel. "Kocham je, a jako człowiek i radny chciałbym zrobić dla nich coś dobrego. Dołożę wszelkich starań, żeby uchwalono u nas zakaz wjazdu dla cyrków ze zwierzętami" - deklaruje. Kisiel chce, żeby Chełm skorzystał w tej sprawie z doświadczeń chociażby brytyjskich. Na Wyspach takie zakazy wprowadziło już 160 miast. Równie rygorystycznie potraktowały sprawę wszystkie państwa skandynawskie i Austria. W Polsce starania ekologów o zmniejszenie cierpienia zwierząt dotychczas budziły jedynie uśmiechy włodarzy miast.

Zakaz wjazdu cyrku z dzikimi zwierzętami udało się wprowadzić u nas tylko raz. 15 lat temu. W 1992 r. rada miasta Bielska-Białej wystosowała do marszałka Sejmu oświadczenie, w którym stwierdziła: "Po doświadczeniach z pobytem w Bielsku-Białej cyrku Arena, biorąc pod uwagę polski system prawny niespełniający panujących w Europie standardów dotyczących tresury dzikich zwierząt, oświadczamy, że wykorzystamy w przyszłości wszelkie dostępne prawne działania, by w Bielsku-Białej nie było już pokazów tresury dzikich zwierząt".

Wtedy wydawało się, że obrońcy praw zwierząt stoją na progu sukcesu. Udało się im bowiem na tyle wpłynąć na polski parlament, że w ustawie o ochronie zwierząt znalazły się zapisy utrudniające funkcjonowanie cyrkom ze zwierzętami. "Tych przepisów jest mnóstwo" - skarży się Ewa Zalewska, właścicielka największego polskiego cyrku z dzikimi zwierzętami. "Każdego roku musimy ubiegać się o zezwolenie na działalność w Ministerstwie Rolnictwa i u lekarzy powiatowych. A przecież spełniamy wszystkie wymogi unijne, co do transportu, tresury i przetrzymywania zwierząt. Nikt nie może zakazać nam działalności, bo to niezgodne z prawem UE, które mówi o wolności do prowadzenia własnego biznesu. Austria, która na terenie całego kraju wprowadziła taki zakaz, już została zaskarżona do Trybunału" - opowiada.

Według Zalewskiej zwierzęta w cyrku niekiedy mniej cierpią niż te w naszych prywatnych domach czy w ogrodach zoologicznych. "Ludzie przywiązują psy do słupów, katują je i to dopiero jest bestialstwo" - mówi DZIENNIKOWI. "My zapewniamy im dobre warunki życia" - dodaje.

Niestety, nie każdy cyrk przywiązuje do tego taką wagę: lwy, tygrysy czy niedźwiedzie zamykane są w klatkach, niejednokrotnie tresowane z użyciem elektrowstrząsów, transportowane w ciasnych wagonach i w ciągłym hałasie. Zwierzęta cierpią w cyrkach na choroby sieroce, zapadają na depresje, a gdy nie są już zdolne do pokazów, są oddawane np. do laboratoriów, gdzie przeprowadza się na nich eksperymenty.

W 1981 r. Krajowa Konferencja Szkół w Wielkiej Brytanii zdecydowała, że szkoły nie powinny organizować ani zachęcać dzieci do udziału w przedstawieniach poniżających zwierzęta. A w Polsce? "U nas niewiele się w tej sprawie dzieje" - twierdzi Jacek Bożek, lider ekologicznej organizacji Gaja. "Od dawna wiadomo, że aspekt edukacyjny cyrków jest żaden. Dzieci oglądające tam spektakle uczą się tylko, że zwierzę może być wykorzystywane jako zabawka" - mówi.

Według niego, sytuację zwierząt w cyrkach radykalnie zmienić mogłyby tylko odpowiednie zapisy w ustawie o ochronie zwierząt, które zakazywałyby cyrkom wjazdu na teren Polski czy do poszczególnych miast. "Ale i każdy z nas może przyczynić się do zakończenia męczarni zwierząt w cyrkach" - dodaje Bożek. "Wystarczy na takie przedstawienia nie chodzić.