Piotr Sikorski, ojciec Adasia, zawsze marzył o lotnictwie. Od najmłodszych lat razem z ojcem i bratem Adamem pasjonował się pilotażem. Składał modele, czytał podręczniki o lataniu. Poświęcał swojemu hobby każdą wolną chwilę.

A było o nie trudno. Pan Piotr ciężko pracował - prowadził firmę paliwową. Dorobił się pięknego, wygodnego domu, auta. Miał oparcie w ukochanej żonie - Aleksandrze, dochował się dwóch wspaniałych synów: Mikołaja i Adasia. Starał się, by jego rodzinie niczego nie brakowało - pisze "Fakt".

Reklama

Już jako dojrzały mężczyzna postanowił spełnić swoje ciche pragnienia. Dwa lata temu zdobył licencję pilota. Wiosną razem z bratem kupił awionetkę. Nie przypuszczał, że marzenia doprowadzą go do śmierci.

22 lipca wystartował swoim "Piperem 6" z podczęstochowskich Rudnik. Na pokład zabrał żonę - Olę, starszego synka i dwoje przyjaciół. Adaś został w domu.

Polecieli w kierunku Bieszczad. Cztery kilometry od Leska zaczął podchodzić do lądowania tuż przed stokiem narciarskim, gdzie często lądują awionetki. W pewnym momencie zmienił zdanie. Postanowił jeszcze polecieć nad Jezioro Solińskie. W chwili, gdy awionetka próbowała się wznieść, wykonał skręt, ale nie był już w stanie rozwinąć odpowiedniej prędkości i maszyna zahaczyła o wierzchołki drzew. Awionetka runęła ze skarpy z wysokości 800 metrów i stanęła w płomieniach.

Reklama

W tragiczną śmierć Piotra Sikorskiego nie mogli uwierzyć jego koledzy. "Przecież on o pilotażu wiedział wszystko, był takim opanowanym pilotem. Latałem z nim" - wspomina w rozmowie z "Faktem" Włodzimierz Skalik, szef częstochowskiego aeroklubu.

Przez ten cały czas w domu czekał na rodzinę malutki Adaś. Nie poleciał z rodzicami, został z opiekunką. Chłopczyk na szczęście nie zdaje sobie sprawy, że został sam na świecie, i że rozpętała się prawdziwa wojna o niego. Właśnie rozstrzygają się jego losy.

Tata Adasia Piotr Mama Adasia Aleksandra Brat Adasia Mikołaj
Reklama

Prawdziwy i mimo tego, co się stało, szczęśliwy dom, chce mu zapewnić jego wujek. Adam Sikorski chce spełnić wolę zmarłego: bracia obiecali sobie, że w razie wypadku zaopiekują się swoimi rodzinami. "Zdawaliśmy sobie sprawę z ryzyka związanego z lotnictwem. Dlatego kiedy zaczynaliśmy latać, powiedzieliśmy sobie, że w razie śmierci jednego, drugi weźmie pod swoje skrzydła pozostałą rodzinę" - wyznaje "Faktowi" pan Adam.

Nie spodziewał się jednak, że chłopcem będą chcieli się zająć dziadkowie ze strony mamy Adasia. Choć są już w podeszłym wieku, bardzo pragną zaadoptować dziecko. Częstochowski sąd zdecydował już, że chłopiec, który od chwili wypadku przebywa w domu pana Adama, musi wrócić do dziadków do Częstochowy. "Złożyłem zażalenie na tę decyzję. Jeśli po Adasia przyjedzie kurator, to go oddam, ale będę o niego walczył. Chcę uszanować wolę brata" - zapowiada Adam Sikorski.