Dziś ministrowie Czech, Słowacji, Węgier, Polski oraz Słowenii przyjmą wspólną deklarację, która ma obronić korzystne dla nas zasady funkcjonowania polityki spójności w kolejnym okresie programowania, a więc na lata 2014 – 2020. Państwa będą bronić m.in. zasady kwalifikowalności VAT (zgodnie z którą np. samorządy, prowadząc inwestycje, mogą mieć refundowane koszty brutto przedsięwzięcia, nie netto) czy utrzymania dotychczasowego poziomu dofinansowania dla regionów.
Polska musi się spieszyć w budowaniu tego typu sojuszów, bo negocjacje budżetowe wkraczają w decydującą fazę, a państwa członkowskie UE chcą w tym roku zakończyć rozmowy. – Zależy nam, by nasze wspólne stanowisko zostało przedstawione krajom Wspólnoty i Komisji Europejskiej na posiedzeniu unijnej Rady ds. Ogólnych 16 października – mówi minister rozwoju regionalnego Elżbieta Bieńkowska.
Gra toczy się o wysoką stawkę. Mimo że unijni płatnicy netto – m.in. Wielka Brytania, Niemcy, Francja, Holandia i Finlandia – postulują, by dokonać w kolejnym budżecie UE cięć rzędu 100 – 150 mld euro, to w polskim rządzie nieoficjalnie mówi się, że wciąż realne jest wysupłanie dla naszego kraju z unijnej kasy 70 – 75 mld euro. To o kilka miliardów mniej, niż wcześniej obiecywał rząd (mowa była o 80 mld euro), ale i tak więcej niż w obecnym programowaniu na lata 2007 – 2013, gdzie do wydania mamy 68 mld euro.
Problem w tym, że nawet jeżeli dostaniemy więcej, pojawić się może kłopot z ich zagospodarowaniem. Szczególnie wśród samorządów, które najwięcej inwestują z wykorzystaniem środków UE. Uderzenie może być podwójne – topnieją bowiem szanse na to, że uda się obronić zasadę kwalifikowalności VAT. A płatnicy netto chętnie obniżyliby maksymalny poziom dofinansowania dla regionów objętych polityką spójności z obecnych 85 proc. do 75 proc.
Taka wizja przeraża samorządowców. – To może odstraszyć samorządy od ubiegania się o jakiekolwiek środki z Brukseli, bo już teraz finansowo stoimy pod ścianą. Dojdzie do tego, że z funduszy unijnych korzystać będą bogate gminy, takie jak Kleszczów czy Rewal, a pozostałe zatrzymają się w miejscu. Nie wspominając o pogłębiającej się przepaści między starą a nową Unią – mówi wiceprezes Związku Miast Polskich Marek Miros.
Wsparcia szukamy także na innych szczeblach – m.in. w Parlamencie Europejskim. Jak zapewnia europoseł Rafał Trzaskowski, podobnie jak przy negocjowaniu budżetu dla Polski na lata 2007 – 2013, tak teraz prowadzone są intensywne rozmowy z innymi krajami. – Wydaje się, że udało nam się przekonać do naszych racji np. Włochów, którzy przecież mieli stać na stanowisku, że puli pieniędzy nie należy zwiększać, tylko lepiej wydawać to, co jest – mówi Trzaskowski.
Lobbować starają się także sami samorządowcy, m.in. podczas zakończonego wczoraj w Brukseli Europejskiego Tygodnia Regionów i Miast Open Days 2012, na którym pojawiło się ok. 6 tysięcy przedstawicieli regionów z całej Europy.
Czasu jest coraz mniej, a na inny rodzaj wsparcia, np. ze strony obecnych w Brukseli think tanków, nie ma za bardzo co liczyć – jak pisaliśmy we wczorajszym DGP, osiem lat po wstąpieniu do UE nasi lobbyści uchodzą za najmniej skutecznych w Europie.
Szukamy w Unii sojuszników przeciwko płatnikom netto