7 marca wieczorem lekarze z oddziału ortopedii skierniewickiego szpitala postanowili przenieść pacjentkę z podejrzeniem zawału serca na oddział intensywnej terapii, który mieści się w innym budynku (oddalonym około 200 metrów). Pacjentka przeszła wcześniej operację ortopedyczną.
Jedna z dwóch szpitalnych karetek wyjechała akurat do pacjenta, a druga pracowała tylko do godz. 16. Lekarze zadzwonili więc po pogotowie ratunkowe. Dodzwonili się do dyspozytora w Łodzi. Zgłoszenie dyspozytor przyjął o godz. 22.38. Karetka jechała około 70 kilometrów z Łodzi do Skierniewic, aby przewieźć umierającą pacjentkę między oddalonymi około 200 metrów budynkami skierniewickiego szpitala. Karetka dotarła do szpitala w Skierniewicach o godz. 23.30 - podaje "Superstacja". Pacjentka zmarła.
Jak powiedział reporterowi Superstacji wicedyrektor skierniewickiego szpitala Dariusz Diks, niewykluczone, że po poniedziałkowej sekcji zwłok zmarłej pacjentki i po szczegółowym zbadaniu dokumentacji medycznej szpital poinformuje prokuraturę.
W ubiegłym tygodniu prokuratura rejonowa w Skierniewicach wszczęła śledztwo w sprawie śmierci dwu i pół letniej dziewczynki. Zawiadomienie w sprawie nieumyślnego spowodowania jej śmierci skierował szpital kliniczny w Łodzi.
Dyżurny pogotowia odmówił rodzicom przyjazdu mimo, że matka informowała o bardzo wysokiej gorączce i pogarszaniu się stanu zdrowia dziewczynki.