PATRYK SŁOWIK: Gdzie są posągi sów?
ANDRZEJ KAWALEC: Dobre pytanie... Widzę, że nie planuje mnie pan oszczędzać.
Kilka lat temu kupiliście kamienicę przy ul. Okrzei 26 w Warszawie. To wizytówka przedwojennej części stolicy, nazywana Domem pod Sowami, od dwóch pięknych rzeźb znajdujących się na fasadzie. Rzecz w tym, że po zakupie kamienicy posągi zniknęły. Wyrzuciliście je?
Skądże! Są. I wrócą, gdy tylko ukończymy renowację kamienicy. Sowy są w naszym magazynie.
Zarzucone stertą gratów?
Przechowywane zgodnie ze sztuką, tak by nic im się nie stało. Może zakurzone i sfatygowane, tak jak zakurzona i sfatygowana była przez dziesięciolecia kamienica przy Okrzei. Ale już niebawem piękny będzie i Dom pod Sowami, i zachwycać mieszkańców Warszawy będą znowu sowy.
Pytam o to, bo chwalicie się, że chcecie przywrócić Warszawie dawny blask. A już trzy lata temu mówił pan, że sowy lada moment wrócą. A tak się jednak nie stało.
Prace renowacyjne przy Okrzei się przeciągają. Rzeczywiście trwa to dłużej, niż planowaliśmy. Ale za rok, góra półtora roku, powinniśmy skończyć. Obiecuję, że zaproszę pana na lampkę szampana z okazji powrotu sów w należne im od 1906 r. miejsce.
Nie dziwię się, że prace się przedłużają. Klimat stał się dla was ostatnio mało przyjazny.
To prawda. Obrywamy rykoszetem za aferę reprywatyzacyjną. Trochę na zasadzie: kowal zawinił, Cygana powiesili. Ktoś się dopuścił nieprawidłowości i teraz wszędzie wietrzy się spiski i nieprawidłowości. U nas też. A my przecież nie zajmujemy się reprywatyzacją, lecz renowacją starych budynków, które odkupujemy od właścicieli.
Jesteście ostatnim ogniwem łańcucha reprywatyzacyjnego. Ktoś odzyskuje nieruchomość po to, by wam ją sprzedać.
Ale przecież kupujemy też od miasta. Nie jest więc wcale tak, że czyhamy na okazje, gdy ktoś chce jak najszybciej pozbyć się nieruchomości, którą w niejasnych okolicznościach odzyskał. Tak więc w ogóle nie mieszałbym mojej firmy Fenix Group do tematu reprywatyzacji. Chyba że wskazując, iż jesteśmy ofiarami reprywatyzacji. Bo rzeczywiście ryzyko biznesowe w ostatnim czasie wzrosło wielokrotnie. Wszyscy boją się zmian własnościowych na rynku stołecznych nieruchomości. I dla jasności: nie dziwię się ludziom pełnym obaw.
Jesteście ofiarami reprywatyzacji? Wie pan, że gdy to napiszemy, ludzie pana zabiją śmiechem?
Nie chcę się żalić. Prowadzę firmę, wiem, z czym to się wiąże. Nie mam też zamiaru nikogo pozywać za to, że widzi we mnie sprawcę zamieszania, a nie ofiarę. Ale jednocześnie warto trzymać się faktów. A te są takie, że obecnie dostajemy rykoszetem. Jestem stawiany w jednym rzędzie z obwinianymi za nieprawidłowości i tymi, którymi interesuje się prokuratura.
Trochę jednak macie wspólnego z warszawską reprywatyzacją. Kupowaliście nieruchomości od Nowaczyka czy Piecyka, którzy teraz – mówiąc oględnie – nie mają najlepszej passy. Jak to się stało, że tyle osób sprzedaje, a wy kupowaliście właśnie od tych, którzy stali się bohaterami reprywatyzacyjnego zamieszania?
Kupowaliśmy też od innych. Ale o tym już nikt nie wspomina, bo utrudniałoby to stworzenie nieprzychylnej dla nas narracji. Ale to prawda, że nabyliśmy jedną nieruchomość także od osób, które, jak pan to określił – nie mają najlepszej passy. Dodam, że w tym konkretnym przypadku obaj panowie reprezentowali potomka przedwojennych właścicieli, osobę o tym samym nazwisku jak osoba wpisana do księgi wieczystej w latach 30. XX w. I prawdopodobnie bogatsi o dzisiejszą wiedzę zastanowilibyśmy się wtedy nad rezygnacją z tej transakcji. Tyle że teraz to wszyscy są mądrzy i wskazują palcem, od kogo coś można było kupić, a od kogo nie. A w czasie, gdy podejmowaliśmy decyzje, współpracowaliśmy przecież z szanowanymi na rynku nieruchomości osobami, doskonałymi prawnikami.
Jak pan poznał adwokata Roberta Nowaczyka, specjalistę od reprywatyzacji gruntów przejętych dekretem Bieruta. Jak pan poznał jego wspólnika Janusza Piecyka? A zna pan Marzenę Kruk z Ministerstwa Sprawiedliwości?
Kup w kiosku lub w wersji cyfrowej