Dorota P. była także jedną z sześciu osób, które uniewinniony mężczyzna oskarżył o udział w jego niesłusznym skazaniu.
Kobieta trafiła do lecznicy w czwartek - dowiedział się "Fakt". Powodem miały być duszności, które nagle ją dopadły. Po trzech dniach, w sobotę wieczorem, zmarła.
– Kilka tygodni wcześniej leżała dłużej w szpitalu, ale po wyjściu nie narzekała na problemy zdrowotne. To bardzo dziwne, że Dorota zmarła akurat teraz – mówi w rozmowie z tabloidem jeden z bliskich znajomych denatki.
Według ustaleń "Faktu", śledczy interesowali się Dorotą P. od około roku. To wówczas wezwano ją po raz pierwszy na przesłuchanie.
– Kilka razy ją przesłuchiwali. Opowiadała, że zabierali ją do ciemnych pomieszczeń, straszyli, a później badali wariografem, jakby chcieli coś na niej wymusić – dodaje informator gazety.
Oficjalnie Dorota P. za każdym razem powtarzała śledczym, że Komendę rozpoznała sama na portrecie pamięciowym i nikt jej do tego nie nakłaniał. Informator "Faktu" twierdzi jednak co innego. – Kilka miesięcy temu wspominała, że wtedy, przed laty, policjanci ją szantażowali i straszyli – mówi.
Przed trzema miesiącami "Fakt" ujawnił, że Dorota P. w latach 90. była prostytutką. Obracała się w kręgu wrocławskich policjantów i prokuratorów. W tajemniczych okolicznościach pojawiła się w śledztwie dotyczącym zgwałcenia i zamordowania 15-letniej Małgosi Kwiatkowskiej. A pod koniec 1999 roku rzuciła fałszywe oskarżenia na 24-letniego Tomasza Komendę, którego znała z widzenia, bo była sąsiadką jego babci. W śledztwie oczerniała go, przekonując m.in., że to człowiek zdolny do dokonania tak makabrycznej zbrodni - przypomina tabloid.
Dokładne przyczyny śmierci Doroty P. mogłaby wyjaśnić sekcja zwłok, ale decyzji o jej zleceniu na razie nie podjęto w prokuraturze.