Choć w siłach zbrojnych jest obecnie ponad 80 generałów, żaden z nich nie ma czterech gwiazdek, czyli najwyższego stopnia. Obecnie mamy pięciu generałów trzygwiazdkowych. W tej grupie jest Janusz Adamczak, polski przedstawiciel wojskowy przy Komitetach Wojskowych NATO i UE, I zastępca szefa Sztabu Generalnego Michał Sikora, dowódca Wielonarodowego Korpusu Północ-Wschód w Szczecinie Sławomir Wojciechowski oraz szef Sztabu Generalnego Rajmund Andrzejczak i dowódca generalny Rodzajów Sił Zbrojnych Jarosław Mika.
To ma się zmienić po tym, jak prezydent Andrzej Duda wręczy kolejne nominacje. Na liście do awansu, która z Ministerstwa Obrony Narodowej ma zostać przesłana do Pałacu Prezydenckiego (zgodnie z konstytucją głowa państwa nominuje na wniosek szefa MON), mają się znajdować propozycje kolejnej gwiazdki zarówno dla Andrzejczaka, jak i dla Miki. Choć bywało w przeszłości tak, że listy kandydatów zmieniały się w ostatniej chwili, a prezydent się nie zgadzał na kandydatury resortu, to scenariusz awansu obu oficerów jest realny.
Od trzech lat, po tym gdy z armii, nie kończąc drugiej kadencji jako szef Sztabu, odszedł – skonfliktowany z ówczesnym ministrem Antonim Macierewiczem – generał Mieczysław Gocuł, nie mieliśmy żadnego czterogwiazdkowego generała. Teraz będzie ich aż dwóch.
Problem w tym, że obaj panowie są ze sobą radykalnie skonfliktowani.
Andrzejczak jest uważany za nowoczesnego i energicznego. Tego, który w wojsku chce wprowadzać zmiany. – To opcja reformatorska – mówi jeden z naszych rozmówców. Mika uchodzi za bardziej zachowawczego. Takiego, który z większością ludzi jest się w stanie dogadać. Brak zrozumienia między nimi nie sprzyja siłom zbrojnym. Ale konflikty między najważniejszymi oficerami w wojsku nie są niczym nowym. Kilka lat temu lodowate stosunki panowały między dowódcą generalnym gen. Mirosławem Różańskim a dowódcą operacyjnym gen. Markiem Tomaszyckim. Jednak wtedy system kierowania i dowodzenia nie miał precyzyjnego zapisu o tym, kto jest najważniejszy. Obecnie, po reformie systemu dowodzenia przeprowadzonej przez Prawo i Sprawiedliwość, jest jasno określone, że pierwszym żołnierzem pozostaje szef Sztabu i to on ma dowodzić w czasie wojny.
– Jeśli faktycznie dojdzie do obu tych nominacji, zapowiedzi o tym, że w wojsku zostanie przywrócona hierarchia, można włożyć między bajki. Jeśli dwaj oficerowie mają cztery gwiazdki, niejasne staje się, kto jest ważniejszy. Hierarchia dowodzenia jest w ten sposób podważana – komentuje gen. Waldemar Skrzypczak, który u szczytu swej kariery był trzygwiazdkowym generałem.
Choć Andrzejczak jest szefem Sztabu, Mika ma znacznie lepsze kontakty z ministrem obrony Mariuszem Błaszczakiem. Wynika to m.in. z tego, że pierwszy generał po objęciu funkcji szefa Sztabu próbował się wybić na pewną niezależność od polityków, co nie spotkało się z uznaniem kierownictwa resortu. Obecnie znacznie bliżej mu do zwierzchnika Sił Zbrojnych RP, czyli Andrzeja Dudy.
Nominowanie obu to swego rodzaju kompromis, który ma zadowolić zarówno środowisko prezydenta, jak i kierownictwo resortu obrony. I ambicje osobiste obu oficerów.
Problematyczne pozostaje to, że ciągnący się od miesięcy konflikt personalny nie zostaje przecięty.
Rozwiązaniem może być to, że w najbliższym czasie Andrzejczak mógłby objąć stanowisko w strukturach NATO. W Afganistanie dowodził dwoma zmianami polskiego kontyngentu i tam poznał się z gen. Markiem Milleyem, który kilka tygodni temu został szefem połączonych sztabów USA.
Podobna sytuacja w wojsku miała miejsce kilka lat temu. Wówczas również było dwóch czterogwiazdkowych generałów: Mieczysław Bieniek i Mieczysław Cieniuch.
Ale ten pierwszy był w amerykańskim Norfolk i jego wpływ na żołnierzy w kraju był ograniczony. Teraz będziemy mieli dwóch generałów czterogwiazdkowych w Warszawie. Każdy z poparciem innego polityka.