"Fakt" zastanawia się, jak to się stało, że 71-letni Eugeniusz Oźmiński konał niedaleko szpitala, a dyspozytorka - mimo wielokrotnych telefonów świadków dramatu - nie posłała na ratunek karetki. Pytanie zasadne tym bardziej, że po pomoc na pogotowie dzwonili też policjanci, którzy pojawili się przy umierającym człowieku. Oni również nie doczekali się szybkiego przyjazdu karetki. Gdy wreszcie, po godzinie od pierwszego telefonu od przechodniów, dyspozytorka wysłała ekipę ratunkową, Eugeniusz Oźmiński już nie żył.
Cała historia wydarzyła się w miniony piątek. Tuż przed 6.00 Eugeniusz Oźmiński wyszedł z bloku po świeże bułki do pobliskiego sklepu. W drodze ze sklepu źle się poczuł. Upadł na chodnik. Przechodnie zaczęli dzwonić po pogotowie, które mieściło się w oddalonym o zaledwie 150 metrów szpitalu. "Osiem lat temu Eugeniuszowi wszczepiono by-passy. Wiedział, że nie może się forsować" - opowiada na łamach "Faktu" żona pana Eugeniusza.
Dyspozytorka pogotowia odebrała zawiadomienie o konającym człowieku, ale nie wysłała na pomoc karetki. Zamiast tego wykręciła numer na policję. "O godz. 6.36 dyspozytorka szpitala w Żorach prosiła nas o wysłanie patrolu na ul. ks. Władysława. Tłumaczyła, żebyśmy sprawdzili, czy to przypadkiem nie jest nietrzeźwy człowiek" - mówi na łamach "Faktu" Kamila Siedlarz, rzeczniczka żorskiej policji.
Jak udało się ustalić śledczym, w tym czasie pod szpitalem stały dwie karetki reanimacyjne. Ich załogi były gotowe do wyjazdu. Ale nie dostały takiego polecenia. Dyspozytorka czekała na to, aż policja potwierdzi, że umierający człowiek nie jest pijany.
"Po przybyciu funkcjonariusze wezwali karetkę. Wydzwaniali na pogotowie kilka razy" - przyznaje Kamila Siedlarz.
Gdy wreszcie o 7.17 zajechała erka, Oźmiński już nie żył. "Jest nam bardzo przykro i nikt tego nie rozumie. Ta osoba nawet nie potrafiła podać powodów, dla których tego nie zrobiła" - tłumaczy Iwona Wendrychowicz, koordynator pielęgniarek i dyspozytorów w Pogotowiu Ratunkowym w Żorach.
"Popełniła błąd, powinna wysłać karetkę, a nie dzwonić na policję, aby sprawdzili, czy to nietrzeźwy. Jeszcze tego samego dnia podjąłem decyzję o jej zawieszeniu do czasu wyjaśnienia sprawy" - dodaje Witold Nowak, dyrektor Szpitala Miejskiego w Żorach, któremu podlega pogotowie.
"Fakt" opisuje dziś bulwersującą sprawę z Żor na Śląsku. Dyspozytorka tamtejszego pogotowia nie wysłała do chorego karetki, choć ten umierał na chodniku. Co gorsza, dyspozytorka wiedziała, że umierający leży dosłownie 150 metrów od szpitala, a i tak nie chciało jej się wysłać tam sanitariuszy. Ostatecznie chory zmarł.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama