Jeśli śledczy dopatrzą się w książce nawoływania do waśni narodowościowych, Janowi Tomaszowi Grossowi będą grozić dwa lata więzienia. Wszystko przez śmiałe tezy, które padają w "Strachu".
Gross zarzuca bowiem Polakom antysemityzm. Przypomina pogromy Żydów po wojnie, między innymi kielecki z 1946 roku, gdy w ulicznych zamieszkach zginęło 37 Żydów. Przytacza też antyżydowskie rozruchy w Rzeszowie i Krakowie z 1945 roku.
"W obydwu miastach agresję polskiego tłumu wywołały pogłoski o mordowaniu dzieci chrześcijańskich <na macę>. W pierwszej fazie krakowskiego pogromu tłum zaatakował synagogę, w której Żydzi mieli podobno wyciągać krew z polskich dzieci, po czym agresja rozpełzła się po Kazimierzu i innych dzielnicach Krakowa" - pisze Gross.
"Podobnie jak w Rzeszowie i później w Kielcach, w gronie napastników w Krakowie byli żołnierze i milicjanci" - dodaje na łamach swojej książki.
Wspomnienia i źródła, na które powołuje się autor "Strachu, szokują. Tak, jak relacja Hani Zajdman, Żydówki rannej w zamieszkach w Krakowie. "Zaniesiono mnie do II Komisariatu MO, gdzie zatelefonowano po karetkę pogotowia. Było tam jeszcze pięć osób, między innymi jedna ciężko poraniona Polka. W karetce pogotowia słyszałam uwagi sanitariusza i żołnierza eskortującego, którzy wyrażali się o nas jako o żydowskich ścierwach, które muszą ratować, że nie powinni tego robić, żeśmy dzieci pomordowali, że trzeba by nas wszystkich powystrzelać" - opowiadała Zajdman w 1945 roku przed Żydowską Komisją Historyczną.
Prokuraturę zasypały listy i zgłoszenia od oburzonych książką ludzi. Śledczy przejrzeli również artykuły prasowe na temat "Strachu" i zdecydowali, że sprawę należy dokładnie zbadać. Jeśli po przeczytaniu książki stwierdzą, że Jan Tomasz Gross obraża Polaków, autor może spodziewać się przede wszystkim zarzutu nawoływania do waśni narodowościowych.