Policja właśnie podsumowała to, co działo się na polskich drogach w zeszłym roku. Okazało sie, że w porównaniu z 2006 rokiem policjanci zatrzymali o 41 846 mniej pijanych kierowców. Co takiego się stało? Zbigniew Hajdas z biura prasowego Komendy Głównej Policji uważa, że to efekt straszenia sądami 24-godzinnymi i dotkliwymi karami, na przykład zatrzymywaniem samochodów na poczet przyszłej grzywny. "To po prostu podziałało na wyobraźnię" - mówi Hajdas.

Reklama

Artur Staniszewski, rzecznik dolnośląskiej policji potwierdza. To właśnie na Dolnym Śląsku najwięcej nietrzeźwych kierujących osądzono w trybie przyspieszonym. Przed szybkim sądem stawał co drugi zatrzymany. Efekt: prawie o jedną trzecią mniej pijanych na drogach.

Sceptycy jednak przestrzegają przed zbyt pochopnymi wnioskami z analizy statystyk. I szukają innych przyczyn. "Policji wygodnie tłumaczyć, że szybkie sądzenie zadziałało. A prawda jest taka, że zamiast być na drodze, funkcjonariusze zajmują się wożeniem takich osób po sądach" - uważa Janusz Popiel, szef stowarzyszenia Alter Ego, które pomaga ofiarom wypadków drogowych. Tę argumentację zbija Marcin Szyndler z Komendy Stołecznej Policji. "Kontroli drogowych wcale nie jest mniej. Wręcz przeciwnie. Nawet jeśli policjant straci trzy godziny, załatwiając wszystkie procedury związane z trybem przyspieszonym, to nie zmarnuje tego czasu za dwa miesiące, kiedy zostałby wezwany na normalną rozprawę" - tłumaczy Szyndler. I powtarza: "Szybkie sądzenie podziałało na kierowców".

Kiedy w marcu ubiegłego roku weszły w życie sądy 24-godzinne, jeden ze sztandarowych pomysłów poprzedniego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, zapowiadano, że będą batem przede wszystkim na chuliganów i wandali. Życie szybko zweryfikowało te plany. Aż 85 proc. wszystkich spraw zakończonych w 2007 roku dotyczyło właśnie osób, które przyłapano na jeździe po pijanemu. Sądy 24-godzinne uważano za nieskuteczne, a ostatnio minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski nazwał je nawet "totalną klapą". Teraz w rozmowie z DZIENNIKIEM podkreślił, że nie zamierza ich likwidować. Chce jedynie usprawnić obowiązujące procedury. W to, że są skutecznym batem na pijanych na drogach, nie wierzy: "Myślę, że dla zatrzymanych nie ma większego znaczenia, czy będą osądzeni dziś, czy za miesiąc".

Reklama

Zdaniem ministra efekty przynosi zmiana prawa z 2000 roku. To wtedy uznano, że jazda po pijanemu nie jest zwykłym wykroczeniem, lecz przestępstwem, za które idzie się do więzienia.

Psycholog Andrzej Markowski, wiceprzewodniczący Stowarzyszenia Psychologów Transportu, choć przyznaje, że nieuchronność i szybkość wymierzania kary jest niezwykle ważna, to zwraca uwagę na jeszcze jeden element powstrzymujący kierowców przed siadaniem za kółkiem po kilku głębszych. "To świadomość działania alkoholu" - podkreśla. "Kiedy miałem zajęcia z osobami skazanymi za jazdę po pijanemu, połowa tłumaczyła, że wsiadała do auta, bo była pewna, że w ich organizmie nie ma już śladu alkoholu. Dlatego nie tylko straszenie dotkliwymi i szybkimi karami, ale przede wszystkim mówienie o tym, jak alkohol spala się w organizmie, da jeszcze większe efekty" - kwituje.

p

Reklama

"Sprzedałem auto, żeby nie zostać recydywistą"

KATARZYNA ŚWIERCZYŃSKA: Został pan skazany za jazdę po pijanemu. Jaką dostał pan karę?
WITOLD: Półtora roku więzienia w zawieszeniu na trzy lata, musiałem jeszcze zapłacić 1500 zł na leczenie ofiar wypadków, no i zabrali mi prawo jazdy na dwa lata.

Będzie pan chciał je odzyskać?
Nie mogę się doczekać. W listopadzie tego roku będę mógł iść na kurs.

Czy po tym, jak zabrano panu prawo jazdy - zdarzało się panu prowadzić samochód?
Kilka razy zaryzykowałem. Ale potem zdałem sobie sprawę, że jeśli mnie złapią, to już będę recydywistą. Sprzedałem więc auto, żeby mnie nie kusiło.

A po kieliszku zdarzyło się?
Nie i nigdy już się nie zdarzy.

Skąd ta pewność?
Bo już mi to wystarczająco zrujnowało życie. Samo piętno człowieka karanego jest ogromne. Po tym wybryku straciłem pracę, byłem barmanem, ale pracodawca wymagał ode mnie prawa jazdy. Musiałem być mobilny. Bardzo długo szukałem nowego zajęcia. A pracodawcy nie chcą kogoś, kto ma wyrok na karku. Nieważne za co.

Dlaczego wsiadł pan za kierownicę po alkoholu? Wielu kierowców tłumaczy, że nie wiedzieli, że są nietrzeźwi, że alkomat mniej wykaże.
Doskonale wiedziałem, że piłem. Miałem 1,8 promila z tendencją rosnącą. Ale byłem pewny siebie. Rozluźniony. Myślałem sobie: przecież czuję się świetnie, mnie na pewno nie złapią.

Ale złapali.
Tak. Zwykła kontrola i wszystko się skończyło.

A gdyby pan teraz zobaczył, że ktoś po kilku piwach wsiada do samochodu?
Zabrałbym kluczyki i wyrzucił. Nie żartuję. I nie dla jakiegoś tam gadania i oklepanych sloganów, że pijany kierowca to morderca. Po prostu żeby nie zmarnował życia.

*Witold, mieszka na Śląsku, w 2006 roku został skazany za jazdę po pijanemu. Nie chce podawać swojego nazwiska