Pracownicy szpitala byli więc podwójnie podsłuchiwani i przez agentów CBA i przez oficerów Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Jak nieoficjalnie dowiedział się "Newsweek", późną jesienią 2006 r., miesiąc po rozwiązaniu Wojskowych Służb Informacyjnych, nowy kontrwywiad wojskowy zaczął szukać agentów WSI wśród informatyków szpitala.
Nowe służby wojskowe podsłuchiwały także dr. Marka Durlika, byłego dyrektora tego szpitala. W rozmowie z dziennikarzem "Newsweeka" Durlik przyznał, że wiedział o tym, że jest podsłuchiwany. Potwierdził także, że służby wojskowe szukały agentów WSI.
Byłego dyrektora szpitala podsłuchiwało także CBA, które prowadziło wielkie śledztwo w sprawie łapówek i podejrzenia o doprowadzanie do śmierci pacjentów przez kardiochirurga Mirosława G. Co więcej, CBA badało, czy przestępstw nie popełniał sam Durlik. Biuro podejrzewało, że miał on brać udział w wyłudzaniu przez szpital nienależnych pieniędzy z Narodowego Funduszu Zdrowia.
"Nie powinno być tak, że aż tyle służb specjalnych rozpracowuje jedną instytucję. A przede wszystkim zastanawiające jest, dlaczego wojskowe służby zajmują się placówką, która przecież nie podlega wojsku. Trzeba to wyjaśnić" - mówi "Newsweekowi" Marek Biernacki, poseł PO z sejmowej komisji ds. służb specjalnych.
Według ustaleń "Newsweeka" Służba Kontrwywiadu Wojskowego przekazała swoje materiały operacyjne prokuraturze okręgowej, która prowadzi śledztwo przeciwko Mirosławowi G. Znajdują się one w części tajnej tego śledztwa. "W części jawnej sprawy przeciwko kardiochirurgowi nie ma materiałów ze służb wojskowych. Natomiast o tym, co jest w części tajnej, nie mogę mówić" - stwierdza prokurator Katarzyna Szeska, rzecznik warszawskiej prokuratury.
Nikt z SKW nie chciał oficjalnie wyjaśnić dziennikarzom "Newsweeka", dlaczego jej funkcjonariusze prowadzili działania na terenie szpitala MSWiA.