"Chcemy, aby był to projekt, który będzie miał wymiar europejski, i zbliżył Polskę z Niemcami, a nie doprowadził do nowych sporów" - przekonuje DZIENNIK przewodniczący komisji ds. stosunków polsko-niemieckich w Bundestagu Markus Meckel. Zawiązując koalicję rządową przeszło dwa lata temu, SPD i CDU uzgodniły, że "widomy znak” w niemieckiej stolicy powstanie, a Berlin będzie starał się włączyć do tego projektu Czechy i Polskę.
Za rządów PiS rozmowy w tej sprawie stanęły w martwym punkcie. Teraz Merkel ma nadzieję, że porozumienie uda się osiągnąć szybko, być może przed zaplanowaną na przełom maja i czerwca wizytą kanclerz we Wrocławiu. Jednak pełnomocnik rządu ds. kontaktów z Niemcami Władysław Bartoszewski podkreślając, że to jego osobista opinia, zachowuje powściągliwość.
p
Jędrzej Bielecki: Angeli Merkel bardzo zależy na udziale Polski w projekcie „widomego znaku”. Co pan na to ?
Władysław Bartoszewski: Oczekujemy konkretów. "Widomy znak” to określenie literackie. Może oznaczać nawet skomponowanie chorału. My możemy jedynie powiedzieć, że nigdy nie zgodzimy się na interpretację historii, jaką próbuje forsować Związek Wypędzonych. Dla nas wojna i jej następstwa były ciągiem przyczyn i skutków, a nie odosobnionych wydarzeń. Jesteśmy w moralnie korzystnej sytuacji, bo Unia nie patrzy z sympatią na wyolbrzymianie cierpień jednej strony. Mam też jeden ważny atut psychologiczny - jako honorowemu obywatelowi Izraela nikt nie może mi zarzucić, że lansuję interesy Polski kosztem ofiar Holocaustu. Odwrotnie: w tej sprawie możemy liczyć na zrozumienie światowej społeczności żydowskiej.
Niemcom zależy na szybkim porozumieniu, być może nawet do wizyty kanclerz w maju. Czy to realny kalendarz ?
Wizyta we Wrocławiu będzie dobrą okazją, aby wyrazić poparcie Niemiec dla lokalizacji w tym mieście Europejskiego Instytutu Technologicznego. A co do uczczenia wysiedlonych, mogę powiedzieć jedno: w czasie naszych wtorkowych rozmów na pewno nie dojdzie do żadnych rozstrzygnięć. Jako znawca Niemiec, a nie jako przedstawiciel rządu chcę też zwrócić uwagę, że w ostatnio przeprowadzanych wyborach regionalnych CDU ponosi porażki. Następuje wachnięcie na rzecz SPD, który w niektórych sprawach – wykluczam tu kombinacje Schroeder – Putin – przyjmuje rozwiązania, które są nam bardziej na rękę. Nam nie musi się więc tak bardzo spieszyć, choć podkreślam, że gra na zwłokę nie jest strategią premiera.
Dlaczego Angeli Merkel tak zależy na udziale Polski w tym projekcie?
Pani kanclerz chce pokazać, że nie ma poważnych problemów dzielących Polskę i Niemcy, dwóch głównych krajów we wschodniej części NATO. I udowodnić, że jest tu bardziej skuteczna niż Gerhard Schroeder.
Czy Niemcy są gotowe pójść na ustępstwa ?
Są. Nie będzie to inicjatywa Związku Wypędzonych, ale rządu. A wiadomo – kto płaci, ten decyduje o wyglądzie. Uzgodniono także, że będzie to wystawa w ramach Muzeum Historii Niemiec w Berlinie, a nie samodzielny ośrodek.
W komitecie zajmującym się opracowaniem „widomego znaku” ma być jednak reprezentant Związku Wypędzonych. Co będzie, jeśli okaże się nim Erika Steinbach ?
My w ogóle nie chcemy o niej słyszeć. To jest dla nas osoba non grata.
Premier Donald Tusk podczas wizyty w Berlinie zaprezentował własny pomysł upamiętnienia wysiedlonych, w ramach Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Jak na to reagują Niemcy?
Pani kanclerz powiedziała, że to ciekawa koncepcja. To może oznaczać gotowość do udziału w tej inicjatywie, ale nie musi. Od sposobu, w jaki niemiecki rząd włączy się w uroczystości 70. rocznicy wybuchu wojny, będzie zależała jego wiarygodność w oczach polskich obywateli.