Kontrowersyjny zapis zaskarżyła do Trybunału Konstytucyjnego lekarka, która kilka lat temu odważyła się głośno skrytykować kolegów po fachu. Sąd koleżeński ukarał ją za to naganą.
Prawda jest jednak taka, że na lekarskiej solidarności najbardziej tracili pacjenci. By udowodnić w sądzie, że medyk popełnił błąd w sztuce, potrzebowali ekspertyzy innego lekarza. Trudno było jednak znaleźć odważnego, który zaryzykowałby swoją karierę. Lekarze wspierali się więc nawzajem.
Adam Sandauer z Primum Non Nocere, organizacji walczącej z błędami lekarskimi, opowiadał DZIENNIKOWI o drastycznym przypadku ekspertyzy, w którym przed warszawskim sądem biegły lekarz odrzucał odpowiedzialność szpitala za zakażenie pacjentki żółtaczką. Argumentował, że choroby mogła nabawić się u kosmetyczki lub w czasie stosunku płciowego. Nie zauważył, że pacjentką była 2,5-letnia dziewczynka.
Część lekarzy jednak do końca broniła feralnego przepisu. Tłumaczyli, że wzajemne krytykowanie się podważa autorytet zawodu. "Jest niedopuszczalne, by lekarz wyrażał swoje poglądy o innym koledze do pacjenta. Bardzo często słyszy się w gabinetach zdanie: kto pani to zrobił albo kto panu to przepisał? To uwagi nie do chorego" - mówił DZIENNIKOWI jeden z najbardziej znanych w Polsce lekarzy profesor Andrzej Szczeklik.