"Reprezentuję 215 osób, które poprzez leki krwiopochodne zostały zakażone żółtaczką typu C. Chcę, żeby Polska, tak jak 21 innych państw w podobnych przypadkach, uznała swoją odpowiedzialność" - mówi "Gazecie Wyborczej" reprezentująca chorych mecenas Małgorzata Szczypińska-Kozioł.

Reklama

Z 4 tys. polskich hemofilityków 80 proc. zarażonych jest żółtaczką typu C. Wirus przez 20-30 lat nie daje żadnych objawów. Dlatego aż 85 proc. zakażeń niszczy wątrobę. Choroba jest najczęściej nieuleczalna.

Według gazety, to wina państwa. Władze nie chcą płacić za leczenie bezpiecznymi syntetykami. Lekarze podają je tylko w razie bolesnych wylewów wewnętrznych. Do tego Narodowe Centrum Krwi nie wyłoniło w przetargu zagranicznego dostawcy, co, według gazety, oznacza, że chorzy dostaną preparat krajowy o wyższym poziomie ryzyka zakażenia żółtaczką.

Według pełnomocnika resortu zdrowia Rafała Cieślickiego, "chorzy na hemofilię poszli drogą trochę na skróty, gdyż wnieśli - jak to oni nazywają - pozew zbiorowy. W takim procesie nie da się ustalić czasu zakażenia, zawinienia, stanu zdrowia. Przecież żółtaczka żółtaczce jest nierówna".

Obecni w sądzie przedstawiciele chorych, nie kryli po tych słowach swojego oburzenia. Podkreślali, że zostali zakażeni podczas terapii, która miała im pomóc, a teraz są pozostawieni sami sobie.