"Podpisaliśmy umowę, że urodzę im dziecko i zrzeknę się praw rodzicielskich" - mówi w rozmowie z DZIENNIKIEM Szymańska. Nie chce ujawnić nazwiska pary, bo zobowiązała się do zachowania tajemnicy. Mówi jedynie, że przyszli rodzice zobowiązali się pokryć wszystkie koszty związane z ciążą.

Reklama

Elżbieta Szymańska nadal utrzymuje, że wynajmuje swój brzuch, bo chce pomóc bezdzietnym małżeństwom. Nie przeszkadza jej to jednak żądać od nich kilkunastu tysięcy euro. Chce w lipcu wystartować z własną firmą, która będzie pośredniczyć w kontaktach między parami marzącymi o dziecku a matkami zastępczymi. Za pośrednictwo zamierza pobierać prowizję.

W internecie można bez problemu znaleźć anonsy ludzi gotowych zapłacić spore sumy za urodzenie im dziecka. Nie ma jednak żadnych, nawet szacunkowych danych o skali tego zjawiska. Pragnący zachować anonimowość specjalista ds. leczenia bezpłodności powiedział nam, że przynajmniej raz w tygodniu zgłaszają się do niego pary szukające zastępczej matki.

Lekarze bardzo niechętnie mówią o tym procederze. Ci, którzy mówią, są bardzo krytyczni. "Wynajmowanie własnego łona to czysta komercja. A co gorsza, to zabieg o niemożliwych do przewidzenia skutkach" - mówi w rozmowie z DZIENNIKIEM profesor Marian Szamatowicz, który jako pierwszy w Polsce dokonał zapłodnienia metodą in vitro.

Prawnicy z kolei zwracają uwagę, że umowa o rodzicielstwie zastępczym nie jest wiążąca. Wynajęta kobieta może się więc rozmyślić i zatrzymać dziecko. Choć w Polsce nie ma żadnych uregulowań prawnych w tej sprawie, zdesperowane pary znalazły lukę, która pozwala "zamówić” sobie niemowlaka. Matka zastępcza może się zrzec praw rodzicielskich, a wtedy przejmuje je ojciec, który jest dawcą nasienia.

p

Wynajmę brzuch...

Reklama

Renata Kim: Dała pani w internecie ogłoszenie, że szuka matki zastępczej. Chce pani wynająć kobietę, która podda się zapłodnieniu in vitro i urodzi pani dziecko. Dlaczego?
Edyta Filarska*:
Gdy miałam 23 lata, wykryto u mnie nowotwór szyjki macicy. Mieszkam w Holandii i tutejsi lekarze zdecydowali o całkowitym usunięciu macicy, ale z zachowaniem jajników. Pożegnałam się z marzeniem o posiadaniu dziecka do chwili, gdy w piśmie dla kobiet przeczytałam, że to jednak możliwe. Trzeba było tylko znaleźć matkę zastępczą.

I co pani wtedy zrobiła?
Natychmiast skontaktowałam się z holenderską instytucją, która się tym zajmuje. To był 1994 r. Moja mama, która wtedy miała 43 lata, była gotowa urodzić dla mnie dziecko. Medycznie nie było żadnych przeciwwskazań, jednak ksiądz powiedział, że Biblia zabrania takich praktyk. A ponieważ mieszkam w katolickiej części Holandii, nie zostaliśmy dopuszczeni do programu zapłodnienia in vitro. Byłam załamana.

Ale nie zrezygnowała pani z szukania matki zastępczej?
Dziewięć lat później przeczytałam, że w prywatnych klinikach w Polsce przeprowadzane są zabiegi in vitro. Od koleżanki dostałam numer Polki, która była w trudnej sytuacji, a chciała zostać w Holandii. Ta kobieta zgodziła się dla mnie urodzić dziecko w zamian za to, że po porodzie zostanie zatrudniona w naszej firmie. Tak poznaliśmy panią Kasię, kobietę w moim wieku, rozwiedzioną, z dwójką prawie dorosłych dzieci.

Podpisaliście z nią jakąś umowę?
Spisaliśmy kontrakt, że w czasie ciąży będziemy opłacać jej wizyty u lekarza oraz leki. Ona miała tylko nosić moje dziecko. Więc po udanym zabiegu ona leżała na kanapie, a ja chodziłam do pracy. Usługiwałam jej. Miała brać leki pomagające utrzymać ciążę, ale nie zawsze to robiła. W końcu zapowiedziałam, że jeśli coś się dziecku stanie, nie przyjmę jej do pracy. Nie pomogło - poroniła.

Co było dalej?
Daliśmy ogłoszenie w internecie. Zgłosiła się 24-letnia Renata z małej miejscowości spod Wrocławia. Znowu podpisaliśmy kontrakt. Gdy pytałam, czy robi to jedynie dla polepszenia swojej sytuacji materialnej, odpowiedziała, że ma trójkę dzieci i chciałaby pomóc komuś, kto nie może ich mieć. Pierwszy zabieg się nie udał, ale drugi tak. Wszystko szło wspaniale, ale w 10. tygodniu przyjechaliśmy na rutynową kontrolę i okazało się, że ciąży nie ma. Lekarz powiedział, że choć nie może tego udowodnić, jest niemal pewny, że matka zastępcza zażyła tabletkę poronną.

Rozpaczała pani?
Wyjeżdżałam z Polski tak zapłakana, że na granicy strażnicy myśleli, że ktoś siłą wywozi mnie z Polski. Czułam straszny ból. Pani Renata wykorzystała mnie, zapłaciliśmy jej długi w spółdzielni mieszkaniowej, ubraliśmy dzieci na zimę. Bo jeśli ktoś tak bardzo chce mieć dziecko, jest w stanie oddać wszystko.

A pani tak bardzo chciała je mieć?
Ciągle chcę. Dlatego zaryzykowałam jeszcze raz. Tym razem była to bardzo młoda kobieta z trójką dzieci. Miałam pecha, bo Ewa też okazała się nieodpowiedzialna. Zaszła w ciążę, ale zaczęła popalać i pić alkohol. Poroniła. A kilka dni później zniknęła, zabierając moją biżuterię. Ostatnia była Sylwia z Pomorza. Zabieg odbył się w lutym zeszłego roku, ale nie udał się. Mamy jeszcze dwa zapłodnione zarodki, które są zamrożone. Planujemy kolejny zabieg w sierpniu. Myślę, że to będzie ostatni raz.

Dlaczego?
Przychodzi chwila, gdy trzeba pogodzić się z losem. Dłużej nie wytrzymam tego. Nasze małżeństwo też na tym cierpi.

Dlaczego nie zdecydujecie się na adopcję?
Myśleliśmy o tym, ale w Holandii czas oczekiwania na dziecko trwa od 6 do 10 lat. To zbyt długo, bo przecież chciałabym to dziecko wychować, a mam już prawie 40 lat. W Polsce z kolei kandydaci na rodziców nie mogą mieć więcej niż 41lat. Mój mąż jest o rok starszy.

Czy zawsze szukała pani matki zastępczej w Polsce?
Holenderka nie zechciałaby zamieszkać w moim domu. A mnie zależało na bliskim kontakcie z tą kobietą. Chciałam widzieć, jak przechodzi ciążę, chciałam czuć ruchy dziecka, by od początku związać się z nim emocjonalnie.

Nigdy nie miała pani poczucia, że robi coś nieetycznego? Przecież oferuje pani pieniądze za wynajęcie cudzego brzucha.
Uważam, że nie. Ja nikogo do niczego nie zmuszam. Opowiadam kandydatkom, dlaczego muszę się czepiać tak desperackich metod, by mieć dziecko. Właściwie błagam te panie, by zechciały mi pomóc, a w zamian oferuję im pracę czy poprawę bytu.

Jak przekonywaliście lekarza, by wszczepił pani jajeczka obcej kobiecie?
Lekarz wystawiając kartę medyczną, pisał, że jestem dawczynią jajeczka, a matka zastępcza występowała jako matka biologiczna. Dał nam kontakt do zaprzyjaźnionego adwokata, który prowadziłby sprawę. Lekarza nie interesuje strona prawna. Wypisuje, że pani A jest dawczynią, pani B jest biorczynią. Od 1993 r. robię zabiegi w tej samej klinice w Poznaniu.

Czy nadal zgłaszają się do pani jakieś kandydatki, które przeczytały ogłoszenie w internecie?
Bardzo wiele. Tygodniowo mam około czterech, pięciu zgłoszeń.

Edyta Filarska* mieszka w Eindhoven, nazwisko na jej prośbę zostało zmienione