ELIZA SARNACKA-MAHONEY: To pan doprowadził do wprowadzenia w San Francisco zakazu używania torebek foliowych przez duże sklepy. Batalia była ciężka?
JARED BLUMENFELD: Trwała kilka lat. Na początku upokarzający policzek wymierzyli nam handlowcy i producenci torebek. Omamili nas obietnicą, że dobrowolnie zrezygnują z foliówek i zastąpią je torbami papierowymi. Kłamali w żywe oczy. Nie było wyjścia i musieliśmy sięgnąć po rozwiązanie ostateczne - zakaz.

Reklama

Od jego wprowadzenia minęło pół roku. Nikt się nie buntuje?
Handlowcy już nie narzekają, nie mamy z ich strony żadnych skarg. Klienci są zadowoleni, bo czują, że robią coś dla Ziemi. Cały czas prowadzimy akcje edukacyjne. Rocznie pracownicy administracji miejskiej i wolontariusze odwiedzają 25 tys. uczniów szkół podstawowych, którym opowiadają o konieczności dbania o środowisko. Napędza nas radość, bo nasza wygrana zachęciła innych: aż 34 miasta w USA albo już poszły, albo za chwilę pójdą w nasze ślady. A Hawaje i Alaska rozważają wydanie zakazu sprzedaży torebek na terenie całego stanu.

Jak by pan zachęcił Polaków do wprowadzenia podobnego zakazu?
Co roku w dużych sklepach San Francisco wydawano aż 180 mln foliowych torebek, z których ponad 90 proc. nie było poddawanych recyklingowi. Do ich wyprodukowania zużywano prawie 2 mln litrów ropy naftowej. W styczniu tego roku do Pacyfiku koło Kalifornii wyciekło 200 tys. litrów ropy i podniósł się krzyk, że to ogromna katastrofa ekologiczna. Rezygnacja z plastikowych torebek oznacza, że każdego roku tylko San Francisco powstrzymuje katastrofę ekologiczną, która jest 10 razy gorsza. Wy też możecie.

A co z plastikowymi artykułami jednorazowego użytku – sztućcami i talerzykami?
Z nimi uporaliśmy się jeszcze przed torebkami. Wydaliśmy zakaz używania przez restauracje i bary naczyń ze styropianu i plastiku. Kary są tak wysokie, że nikomu nie chce się nas oszukiwać.

p

Jared Blumenfeld, szef departamentu ds. środowiska i ekologii w magistracie San Francisco