Marek Kopacz spotkał się z "Faktem" w Radomiu. Tam właśnie przeprowadził się po rozwodzie. W małej kawiarni opowiedział dokładnie, jak doszło do rozstania. "To nie dlatego, że Ewa zaczęła dużo pracować w Warszawie" - od razu zdementował plotki. "Winny jestem tylko ja i nikt inny" - mówi. I zaznacza, że rozwód nie ma absolutnie nic wspólnego z działalnością polityczną byłej żony. "Sam doradzałem jej, żeby się tym wszystkim zajęła. Głosowałem na nią" - mówi Marek Kopacz.
Dlaczego po 25 latach wspólnego życia dwoje dorosłych w końcu się rozstaje? Tego już zdradzać nie chce. "To bardzo osobista sprawa, nie chcę o tym mówić" - ucina Marek Kopacz. Gdy to mówi, zamyśla się na chwilę, zaciąga papierosem. Jakby wspominał najbardziej dramatyczne momenty małżeństwa - pisze "Fakt:".
Teraz, rok po rozwodzie, przez telefon rozmawia z panią minister prawie codziennie, odwiedza też często jej 60-metrowe mieszkanie w Szydłowcu, w którym kiedyś mieszkali razem. "Pana Marka widujemy tu nawet częściej niż ją. Pani minister przyjeżdża tu tylko czasem w niedzielę. Ma małą walizeczkę na kółeczkach, wymienia ubrania i wyjeżdża. A on robi zakupy i wynosi śmieci" - opowiadają "Faktowi" sąsiedzi z bloku obok.
Ale Marek Kopacz bywa też w Warszawie. Jako wicedyrektor szydłowieckiej przychodni kilka razy w miesiącu musi jeździć do mazowieckiego oddziału NFZ. Wtedy wpada też zazwyczaj do byłej żony. O pani minister nie powie złego słowa. "Ewa jest bardzo wrażliwa na krzywdę i biedę" - mówi. Wspomina, że gdy jeszcze pracowała jako lekarz, dawała ludziom pieniądze, by kupowali leki dla dzieci. Marek Kopacz od lat stoi murem za panią minister. "Wierzę, że jej się uda" - mówi.
Rozwód nie zerwał też więzi z 25-letnią córką Katarzyną. Utrzymuje z nią regularny kontakt. Jeszcze w tym miesiącu chce odwiedzić córkę w Gdańsku. Marzy też o wspólnych wakacjach. "Wiem, że Kasia ma jakieś plany wyjazdu z mamą, ale na pewno się zgramy..." - mówi "Faktowi".