W Publicznym Szpitalu Klinicznym przy ul. Skłodowskiej-Curie we Wrocławiu, zamiast odbywać służbę w wojsku, pracuje 11 mężczyzn.

"To noszowi, kurierzy, sprzątacze. Zajmują się transportem chorych, przewożą ich na badania między oddziałami, przenoszą z wózków na łóżka, bo pielęgniarki to przecież głównie kobiety, nie mają tyle sił. Niektórzy poborowi pracują nawet na hematologi, czy kardiologi gdzie od tego jak szybko i sprawnie przetransportują krew zależy nawet życie ludzkie. Są naprawdę bardzo pomocni, a do tego odciążają nas finansowo, bo pensje im płacone są znacznie niższe niż pensje rynkowe" - mówi DZIENNIKOWI Edward Bojko, szef Służby Cywilnej w szpitalu. "Kiedy ich zabraknie, będziemy musieli zatrudnić normalnych pracowników, a to będzie szpital kosztowało nawet kilkaset tysięcy złotych rocznie. Przecież zatrudnie jednego tylko noszowego to koszt co najmniej 2 tysięcy złotych miesięcznie" - dodaje.

Reklama

>>>Przeczytaj o ostatnim poborze w Polsce

A poborowych zabraknie już nie długo. Wraz z profesjonalizacją armii i zakończeniem poborów kończy się też wojskowa służba zastępcza, a Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej której ta służba podlega nie wymyślilo żadnej metody na załatanie wakatowej dziury. Z nagłym ubyciem tanich pracowników problem będzie miało ponad 1,4 tysiaca instytucji w całym kraju, w tym dziesiątki szpitali, hospicjów, domów dziecka czy domów opieki społecznej.

Reklama

W ostatnich latach służbę odpracowywało w nich rocznie ok. 3 tysiące mężczyzn, którzy z powodów przekonań religinych lub zasad moralnych nie mogli odbywać służby wojskowej. "To była naprawę ogromna pomoc, która za niewielkie pieniądze poważnie nas odciążała" - mówi nam Kamila Muszyńska z opiekującej się seniorami fundacji Wiatrak w Bydgoszczy. "Nasz poborowy był taką złotą rączką, a że jeszcze świetnie znał się na sprzęcie komputerowym, to dodatkowo zajmował się również nim. Gdzie znajdę takiego pracownika za zaledwie 100 złotych miesięcznie?" - zastanawia się Muszyńska.

>>>Polacy nie nadaja się na żołnierzy

Dokładniej 120 złotych, bo tyle pracodawca dopłacał do ZUS za poborowego. Resztę refundowało państwo tak, by odbywający służbę zastępczą zarabiał na rękę 500 złotych.

Reklama

Służba zastępcza pojawiła się 20 lat temu, kiedy 13 lipca władze znowelizowały ustawę o powszechnym obowiązku obrony. "Właściwie przepisy pozwalające na odbywanie służby zastępczej były już szczątkowo w ustawie z 1967 roku, wystarczyło tylko władzom udowodnić, że one istnieją" - mówi nam Piotr Niemczyk, jeden z byłych działaczy organizacji Wolność i Pokój walczących o zniesienie przymusowej służby wojskowej. "Władze uznały, że lepiej jest zgodzić się na służbę zastępczą, którą wtedy i tak co roku odbywało tylko kilkadziesiąt osób, niż siłować się o to drobne ustępstwo" - dodaje Niemczyk.

Większą popularność służba zastępcza zdobyła dopiero od 1996 r. kiedy nowa ustawa ułatwiła do niej dostęp. Przez ten czas zamiast w wojsku służbę w szpitalach, czy straży pożarnej odbyło ponad 50 tysięcy osób.