O dyskryminacyjnej praktyce dotyczącej niewidomych DZIENNIK pisał w październiku ubiegłego roku. Opisywaliśmy wtedy przypadek 28-letniego Pawła ze Szczecina. Chciał oddać krew - jest zdrowy, nie należy do żadnej "grupy ryzyka". Na przeszkodzie stanęło coś zupełnie innego - Paweł od urodzenia nie widzi, więc nie może złożyć podpisu na formularzu.
Odesłano go z kwitkiem. "Poczułem się jak obywatel gorszej kategorii" - mówił DZIENNIKOWI. Sprawdziliśmy i rzeczywiście przepis, który go upokorzył, znajduje się w rozporządzeniu Ministra Zdrowia z 18 kwietnia 2005 roku i stwierdza, że "kandydat na dawcę krwi musi posiadać znajomość języka polskiego w mowie i piśmie i bez udziału osób trzecich, samodzielnie, rozumieć treści kwestionariusza i pytania związane z wywiadem lekarskim".
Podobna skarga na bezduszne przepisy trafiła do posłanki PO Joanny Skrzydlewskiej. Do jej biura poselskiego dotarła informacja o osobie, której w jednym z regionalnych centrów krwiodawstwa odmówiono oddania krwi. Chodziło o niewidomą kobietę, która chciała oddać krew swemu dziecku. Skrzydlewska o tę dyskryminację zapytała Ministerstwo Zdrowia.
Resort zapewnił, że już problem rozwiązał. "Do wszystkich centrów krwiodawstwa wysłaliśmy kwestionariusze w brajlu" - mówił w Sejmie wiceminister zdrowia Marek Haber. Zapewnił też, że ministerstwo pracuje nad zmianą wadliwych przepisów.