W naszym cyklu świadectw i analiz dotyczących losów prawicy w minionym dwudziestoleciu zapytaliśmy Aleksandra Halla, niegdyś lidera Ruchu Młodej Polski, czy swoją dawną formacyjną pracę uważa za sukces, czy klęskę. Z jednej bowiem strony wśród wychowanków RMP są postacie w polskiej polityce czy życiu ideowym minionego dwudziestolecia ważne m.in.: Marek Jurek, Jacek Bartyzel, Kazimierz Michał Ujazdowski, Wiesław Walendziak, Rafał Matyja, Jarosław Sellin, Kazimierz Marcinkiewicz. Jednocześnie jednak żadna z tych politycznych biografii nie okazała się - jak na razie - ewidentnym politycznym sukcesem. Część z tych osób znalazła się ostatecznie poza polityką lub na jej marginesie, do innych przylgnęła łatka kontrowersyjności. Ich dawny przyjaciel i wychowawca Aleksander Hall przedstawia portrety i analizuje losy kilku najbardziej rozpoznawalnych działaczy dawnego RMP.

Reklama

p

Cezary Michalski: Środowisko Ruchu Młodej Polski, którego był pan liderem, wychowało całą konstelację gwiazd polskiej prawicy: Marka Jurka, Jacka Bartyzela, Kazimierza Michała Ujazdowskiego, Wiesława Walendziaka, Jarosława Sellina, Rafała Matyję, Kazimierza Marcinkiewicza... Nie można powiedzieć, że to jest lista przegranych, ale te wszystkie sukcesy są jakieś dziwne, połamane, kontrowersyjne. Pan też jest na tej liście: człowiek rozpoczynający karierę polityczną w III RP na stanowisku ministra, blisko pierwszego niekomunistycznego premiera...

Aleksander Hall*:
Bardzo blisko.

Współtworzy pan pierwszą formację rządzącą. I też ostatecznie trafia pan na obrzeża polityki. Czy za prawicowość w III RP represjonowano, czy też może odwrotnie - to RMP popełnił jakiś błąd formacyjny, źle przygotował ludzi do realnej demokratycznej polityki?

Zacząć należy od tego, że biografie, również polityczne, wielu z tych ludzi nie są zamknięte i dokończone. Nie wiem na przykład, jaka będzie przyszłość Wiesława Walendziaka, nie wykluczam jego powrotu do polityki. Nie wiem, jaka będzie przyszłość Ujazdowskiego, ale też widzę szansę. Wymienię jeszcze dwa nazwiska ludzi, którym życzę sukcesu: prezydent Gdańska Paweł Adamowicz (on się do RMP wyraźnie przyznaje, chociaż był na pograniczu Kongresu Liberalno-Demokratycznego). I nazwisko, które pana zdziwi, choć podaję je tu z pełnym przekonaniem: Jacek Karnowski, prezydent Sopotu, który dzisiaj ma kłopoty, ale jest wielkim talentem politycznym. I który, jak już z tych kłopotów wyjdzie - a wierzę, że wyjdzie, bo jestem całkowicie pewien jego niewinności i uczciwości - może mieć przed sobą piękną polityczną przyszłość.

Reklama

To wszystko są argumenty z niepewnej przyszłości, na dzisiaj wiele z tych biografii politycznych wydaje się definitywnie zakończonych. Ujazdowski i Sellin znaleźli się ze swoim konserwatyzmem na marginesie polityki, a Walendziak jest zdrajcą dla części dawnych towarzyszy broni.

Mogę na to odpowiedzieć, że Wiesław Walendziak był moim ulubionym uczniem. To była prawdziwa przyjaźń starszego i młodszego kolegi. Na samym początku naszej znajomości został postawiony przed próbą werbunku przez SB, którą opisał i na którą nawet złożył oficjalną skargę. To był z jego strony akt heroiczny, bo jego ojciec był zawodowym żołnierzem i także zapłacił za opozycyjne zaangażowanie syna. Walendziak był właściwie liderem młodszego pokolenia RMP. My to nazywaliśmy "młodą gwardią". Nasze rozejście się, które trwało kilka dobrych lat, zaczęło się po tym, jak w 1990 roku redagowane przez Walendziaka pismo "Młoda Polska" poparło wyraźnie Wałęsę i niesprawiedliwie oceniło rząd Mazowieckiego. To było dla mnie bardzo bolesne. Później znowu się spotkaliśmy w Partii Konserwatywnej, ale tylko na chwilę, bo Wiesław szybko poszedł do Polsatu.

Rafał Matyja uważa, że ten model zachowania przyjęła spora część "pampersów", którzy zawsze mieli w zanadrzu tę pozapolityczną - sugeruje, że z wielu względów "wygodniejszą" od polityki - alternatywną tożsamość: medialną, biznesową...

Czasami to fatum ludzi zanadto utalentowanych, którzy równie dobrze mogą być dziennikarzami, politykami, a nawet - jak się okazuje - działaczami gospodarczymi. I z racji zbyt wielu talentów mają ostatecznie kłopot z wybraniem jednej drogi życiowej. Ja oceniam Walendziaka w polityce dobrze jako szefa kancelarii premiera Buzka, ale bardzo źle jako człowieka prowadzącego kampanię wyborczą Krzaklewskiego. Źle oceniam jego flirt z antykomunizmem Ligi Republikańskiej czy PiS. Zmartwiłem się, że w momencie rozpadu AWS wybrał Prawo i Sprawiedliwość. Od początku powinien zdać sobie sprawę, że jest to partia Jarosława Kaczyńskiego, a on sam albo będzie jego żołnierzem, albo nie będzie tam dla niego miejsca. Z tego, co wiem, był dobrym przewodniczącym sejmowej komisji skarbu w tamtym czasie. Muszę powiedzieć, że ucieszyłbym się, gdyby po tylu doświadczeniach życiowych powrócił kiedyś do polityki, ale bez przerostu tej taktyczności nad zasadami, do którego ma pewną skłonność. Na niektórych odcinkach jego politycznej drogi było za dużo taktycznej kalkulacji, zresztą najczęściej błędnej, kończącej się stawianiem na liderów, którzy na to nie zasługiwali.

A "integralne" skrzydło dawnej RMP-owskiej prawicy? Jacek Bartyzel stał się antypolitycznym dziwakiem...

On nie jest dziwakiem, ale ideologiem w najlepszym tego słowa znaczeniu. Jest człowiekiem odrzucającym konsekwentnie całą spuściznę epoki nowożytnej i autorem wspaniałego, erudycyjnego dzieła "Umierać, ale powoli" o myśli kontrrewolucyjnej i monarchicznej. W naszych dawnych dyskusjach, jeszcze w RMP, Jacek Bartyzel heroicznie przeciwstawiał się czemuś, co dla niego było pęknięciem naszej cywilizacji, tradycji... On wtedy sądził, że tym pęknięciem jest rok 1789, teraz uważa, że to pęknięcie następuje już pod koniec średniowiecza: XII - XIII wiek to dla niego ostatnie dobre czasy cywilizacji chrześcijańskiej. Bartyzel jest kontynuatorem najstarszej ze wszystkich prawic - prawicy kontrrewolucyjnej, jej niekwestionowanym autorytetem. I w ten sposób bez wątpienia człowiekiem spełnionym.

Reklama

Jakim cudem można być spełnionym kontynuatorem kontrrewolucyjnej prawicy w Polsce, w 2009 roku? Kontrrewolucyjna prawica była czymś poważnym we Francji, kiedy po upadku Napoleona sprawowała władzę, a potem jeszcze przez jakiś czas o władzę walczyła.

We Francji kontrrewolucyjna prawica też już realnej polityki nie uprawia.

I dlatego nikt jej przedstawicieli nie uważa w Paryżu za ludzi spełnionych. Tam też są już tylko dziwakami.

Ale ja mówię o sferze idei czy wręcz estetyki, a nie gry politycznej. Choć to nie jest mój światopogląd, mam dla niego wiele zrozumienia i sympatii. Dla mnie średniowiecze to też jest jedna z najpiękniejszych epok w dziejach Europy. Epoka budowniczych katedr, wypraw krzyżowych, pielgrzymek. Szlak do Composteli, zakony żebrzące - franciszkanie, dominikanie...

Kolejny wychowanek RMP, Marek Jurek, też czasami wydaje się ciałem obcym w dzisiejszej polityce, nawet jeśli z wyraźnym, wręcz deklarowanym wysiłkiem, zmusza się do działania w ramach liberalnej demokracji. Uważa ją jednak za polityczną formę adekwatną do upadłego współczesnego świata i społeczeństwa.

Wbrew pana opinii sądzę, że Marek Jurek wielokrotnie podejmował w polityce bardzo pragmatyczne decyzje. Takie, nie chcę powiedzieć, że zbliżające się do politycznego oportunizmu, bo to by było za mocne, ale skrajnie pragmatyczne.

Na przykład?

Choćby po rozmowach Okrągłego Stołu. Ruch Młodej Polski postanowił wówczas, że nie zaakceptuje zasad przyjętych przez Komitet Obywatelski przy tworzeniu list kandydatów do parlamentu kontraktowego, bo są tam przykłady dyktatu jednego środowiska i łamania zasad pluralizmu czy reprezentatywności po stronie solidarnościowej. Dlatego wtedy nie kandydowaliśmy. A Marek Jurek kandydował i wszedł do Sejmu. Potem bardzo długo był w KRRiT z ramienia Wałęsy, żeby wreszcie trafić do PiS, ugrupowania tak radykalnie antywałęsowskiego, że człowiek mający realny sentyment do Wałęsy z przyczyn choćby estetycznych nie powinien tam być. U Jarosława Kaczyńskiego ten antywałęsizm jest wręcz skrajny. I Marek Jurek musi to wszystko akceptować, a co najmniej przemilczać. W dodatku godzi się być marszałkiem Sejmu z poparciem Leppera i całego tego, między nami mówiąc, tałatajstwa. Jest więc zdolny do bardzo pragmatycznych wyborów, choć z drugiej strony jest w nim ta bardzo twarda i bezkompromisowa sfera ideologiczna.

Ale to jest właśnie dialektyka posiadania "sprawy" czy "prawdy" przekraczającej liberalną demokrację. Wtedy w polityce można akceptować wiele, bo to świat upadły, ale pod warunkiem że w zamian będzie się miało załatwioną tę jedną sprawę, która nas oczyści. Jurek otwarcie mówił, że odszedł od Kaczyńskiego, kiedy ten nie wywiązał się z takiej "wymiany". Ale czy to czyni Jurka politykiem traktującym demokrację poważnie?

Przynajmniej pogodził się z tym, że polityka jest środkiem do realizowania niektórych wartości. Czyli politykiem można go nazwać. Natomiast gdy chodzi o jego poglądy ideowe, to można je teraz znaleźć na łamach "Christianitas". To jest przekonanie, że nasza cywilizacja jest atakowana, że jedynym trwałym fundamentem jest tradycyjny, przedsoborowy Kościół. I że są zasady, co do których nie może być kompromisów. Główną z tych zasad jest ochrona życia. Ja tę postawę rozumiem i szanuję. Powiedzmy sobie całkowicie szczerze: przyczyniłem się do tak zwanego kompromisu aborcyjnego, ustawy, która dzisiaj w Polsce obowiązuje. Ale robiłem to z drżeniem serca. Jedyny raz jako poseł doznawałem takiego wielkiego niepokoju moralnego. Wydawało mi się, że jest to ustawa, która może na długi czas stać się podstawą politycznego kompromisu. Ale zarazem, że sięgamy do spraw ostatecznych. Czy nie jest to zbyt daleko idący kompromis? Czy życie dziecka pochodzącego z gwałtu czy niepełnosprawnego może być niszczone? To są już sprawy ostateczne. Jedyny raz jako poseł miałem takie problemy. Nie żałuję tego, co zrobiłem. Uważam, że uniknęliśmy wojny religijnej i zrobiliśmy duży krok w kierunku ochrony ludzkiego życia. Ale pamiętam słowa posłanki, która nazwała mnie wtedy mordercą. Pamiętam i nie mogę powiedzieć, że nie zrobiły one na mnie wrażenia.

Zacytuję panu pierwszą deklarację ideową RMP z 18 sierpnia 1979 roku: "My, młodzi katolicy, czuć powinniśmy szczególną odpowiedzialność za ład moralny w naszym od tysiąca lat chrześcijańskim narodzie. Jeśli Polacy mają być narodem chrześcijańskim, to już dziś przystąpić musimy do udowodnienia czynem, że na takie miano zasługujemy. Naród katolicki nie może być narodem zniewolonym". Może to Jurek i Bartyzel pozostali wierni tak wyrażonym postulatom, a odstępcą jest pan i ludzie ze szkoły RMP, wskazani przez pana jako przyszłościowi politycy: Walendziak, Karnowski, nawet Ujazdowski?

W tamtej deklaracji jest też jednak taki fragment, który wyraźnie mówi, że ta postawa, która w centrum umieszcza istotę ludzką, może być zarówno wywodzona z tradycji chrześcijańskiej, jak i z innych źródeł...

Lecz ten fragment tak dalece nie rzuca się w oczy, że musiałem go przy pobieżnej lekturze przeoczyć. To już by była prawie preambuła Tadeusza Mazowieckiego do konstytucji 1997 roku...

Coś w tym jest! 10 lat temu zwrócił na to uwagę - gdy obchodziliśmy 20-lecie RMP w Gdańsku - Jacek Bartyzel. Uznał, że może już tutaj pojawia się pęknięcie, skoro Bóg nie wystarczy. Ale z przyjęcia zasad, o których pisaliśmy w deklaracji Ruchu Młodej Polski, wcale nie wynika konieczność znalezienia się w tym miejscu sceny politycznej, gdzie jest dziś Marek Jurek. Ja godzę się z demokracją. I to był też dominujący wybór w RMP. Widząc wszystkie pomyłki i patologie demokracji, jednak ją akceptowaliśmy. Są dwa powody. Jeden zupełnie pragmatyczny: taki jest duch dziejów, taki jest duch epoki. Nie wprowadzimy już cenzusu majątkowego ani cenzusu zasługi. Wszelkie korekty demokracji trzeba wprowadzać gdzie indziej, bez podważania zasady naczelnej. Nie ma co walczyć z wiatrakami.

Zatem jedyną odpowiedzią na Jurka i Bartyzela jest zimny polityczny realizm?

Nie tylko. Bo dla mnie jest też drugi, ważniejszy powód zaakceptowania demokracji. Ona przy wszystkich swoich wadach traktuje ludzi równo, tak jak w chrześcijaństwie Zbawiciel. Wszyscy są równi, wszyscy są dziećmi Bożymi, wszyscy wyposażeni są w takim podstawowym znaczeniu jednakowo, mimo że oczywiście mają różne talenty, charaktery... Nie zmienia to jednak ich statusu. Zasada, że każdy człowiek ma ten jeden głos i może wpływać na losy kraju, jest oczywiście zasadą bardzo wymagającą. Powinna skłaniać do rozważnego głosowania, ale to właśnie ona respektuje zasadę niepowtarzalnej godności każdego człowieka. I ja też tę zasadę respektuję, chociaż doskonale wiem, że demokracja bywa bardzo niesprawiedliwa. Churchill po zwycięskiej wojnie odesłany na ławy opozycji, Mazowiecki pokonany przez Tymińskiego, de Gaulle, który musi odejść w wyniku referendum... Przykłady można mnożyć. Pan mnie stale pyta, w imię jakich wartości mógłbym się przeciwstawić Jurkowi czy Bartyzelowi. To jest właśnie moja odpowiedź. I to była odpowiedź większości Ruchu Młodej Polski, który wychowywał ludzi najpierw do walki o odbudowę demokracji w Polsce, a potem do uprawiania polityki w warunkach demokracji. Oczywiście przy podnoszeniu standardów tej polityki, co nie zawsze nam się udawało. Ale w tym sensie bardziej zgodne z duchem RMP niż wybór dokonany przez Jurka i Bartyzela są według mnie - przy wszystkich ich "połamaniach" czy klęskach - biografie polityczne ludzi w rodzaju Wiesława Walendziaka. Bliższy jest mi taki sposób kontynuowania ducha RMP, który był duchem uszlachetniania demokracji, a nie traktowania jej jako symptomu nowoczesnego upadku.

p

*Aleksander Hall, ur. 1953, polityk, publicysta, z wykształcenia historyk. Jeden z najważniejszych przedstawicieli współczesnego polskiego konserwatyzmu. W czasach PRL działacz m.in. Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela oraz przewodniczący Ruchu Młodej Polski. Po 1989 roku współtwórca wielu prawicowych ugrupowań, takich jak Partia Konserwatywna czy Stronnictwo Konserwatywno-Ludowe. W 2001 roku wycofał się z czynnego uprawiania polityki. Autor m.in. książek: "Polskie patriotyzmy" (1997) i "Charles de Gaulle" (2002). W "Europie" nr 252 z 31 stycznia br. zamieściliśmy jego tekst "Okrągły Stół - ani rewolucyjny zryw, ani dobrowolna kapitulacja".